Nie zrozumieliśmy się. Obecnie mamy system gdzie rzeczywiście rządzi ktoś ale zazwyczaj z większą władzą faktyczną, niż wynikającą z prawnego zaszeregowania. System ten umożliwia tworzenie całej armii słupów. Mnie chodzi o to, żeby za egzekutywę i jej działania w całości odpowiadał jeden człowiek, bez wpływu na parlament, bez formalnego prawa inicjatywy ustawodawczej, kontrolowany w swoich działaniach przez sądownictwo. Monokratyczna, dająca łatwe pole do wskazania odpowiedzialności za działania egzekutywa bez prawa do wpływania na legislatywę, legislatywa tworząca ustawy, bez żadnych słupów i sterowania z tylnego fotela i łączenia stanowisk między władzami. Gruba kreska między nimi. Bez opcji, że poseł jest ministrem/premierem jednocześnie. Aby to wypaliło, konieczna jest demokratyczna legitymizacja całości egzekutywy, która byłaby urzeczywistniona przez wybory prezydenckie. Oczywiście istniałby impeachment. Chodzi o to, żeby zarówno kandydat na późniejszego Marszałka Sejmu/Senatu jak i na Prezydenta powinien być na tyle "zjadliwy" dla ogółu, żeby został wybrany na urząd i był stanie rzeczywiście potem kierować urzędem/izbą parlamentu, oraz wyposażony w taką władzę aby móc rzeczywiście zatrzymać radykalne zakusy twardego elektoratu swojej partii. Owe zatrzymanie zakusów byłoby konieczne do utrzymania władzy, gdyż tym procentem przeważającym w głosowaniach jest najczęściej elektorat niezdecydowany, którego pogląd na sprawy państwa jest kluczowy.