Skocz do zawartości

Oldman

Użytkownik
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Oldman

Bywalec

Bywalec (3/5)

54

Reputacja

  1. Rozmowa z płk Ryszardem Grundmanem*; byłym szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju. Rozmawia redaktor portalu Onet.pl, Wojciech Harpula * Płk dypl. pil. Ryszard Grundman – pilot myśliwski, jeden z pierwszych polskich pilotów samolotów odrzutowych. Był dowódcą I Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" i szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju. https://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_Grundman Siły lotnicze PRL gromadziły i analizowały meldunki pilotów na temat spotkań z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. W teczce "sprawy niewyjaśnione" zebrało się kilkadziesiąt raportów. W latach 90. bezcenne dane zniknęły ze sztabu. Wie pan, że większość osób słysząc o latających spodkach uśmiecha się z politowaniem? Wiem. Jednak pilotom wojskowym, którzy widzieli na własne oczy niezidentyfikowane obiekty latające, daleko jest do śmiechu. Nie twierdzą, że spotkali UFO, ale uważają, że zdarzyło im się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Proszę sobie wyobrazić, że podczas lotu ćwiczebnego nagle podlatuje do pana maszyny pulsujący zmiennym światłem "spodek" i zaczyna wykonywać manewry zaprzeczające prawom fizyki.Jakby pan wtedy się zachował? Nie wiem. Takie przypadki faktycznie się zdarzały? W latach 80-tych, gdy byłem szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju, meldunki o obiektach, których zachowania nie umiano wytłumaczyć, dostawałem stosunkowo często. Do końca mojej służby, czyli do 1992 r., uzbierało się ich co najmniej kilkadziesiąt. Wszystkie lądowały w specjalnej teczce "spraw niewyjaśnionych". Razem z płk Jerzym Topolnickim, moim ówczesnym bezpośrednim przełożonym, staraliśmy się je analizować, ale niewiele można zrobić mając do dyspozycji jedynie suchy meldunek pilota. Uznaliśmy jednak, że jeżeli my czegoś nie rozumiemy, to nie jest powiedziane, że za 50 lat nadal nikt nie będzie w stanie wyjaśnić tych zjawisk. Nie mogłem zamykać oczu na zdarzenia, które mogły zagrozić bezpieczeństwu lotów. To była moja rola służbowa. W polskim wojsku nikt wcześniej ani nikt później nie zbierał raportów o UFO? Byłem pierwszym wojskowym, który zainteresował się poważniej tą tematyką. Jeżeli ma się w ręku meldunek doświadczonego pilota wojskowego, oficera, którego trudno podejrzewać o brak kompetencji w ocenie zjawisk atmosferycznych i wyglądu ziemskich pojazdów latających, to nie należy wyrzucać go do kosza. Wojskowe instrukcje nie obejmowały oczywiście UFO, bo wprowadzenie takiego terminu do oficjalnego dokumentu byłoby równoznaczne z tym, że istnienie obiektów latających pochodzenia pozaziemskiego jest uznane nie tylko przez Wojsko Polskie, ale też przez siły zbrojne całego Układu Warszawskiego. Przepisy instrukcji wojskowych były bowiem znormalizowane w całym Układzie. Nikt nie zabraniał jednak gromadzenia danych na temat dziwnych zjawisk przestrzeni powietrznej. Robiłem to i miałem nadzieję, że moja praca będzie kontynuowana. A była kontynuowana? Niestety nie. Nikt w polskim wojsku nie zajmuje się dziś niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Ufolodzy czasami mówią, że nasza armia ukrywa informacje o UFO. Nie ukrywa, bo ich nie ma. Po moim odejściu ze sztabu zaprzestano systematycznego zbierania raportów na ten temat. Szkoda. Armie państw zachodnich badają niezwykłe zjawiska, robią to także Rosjanie. A co stało się z zebranymi przez pana raportami? Po moim odejściu ze sztabu teczka z meldunkami zniknęła. Zniknęła? Zniknęła. Nie ma jej. A co się z nią stało? Nie wiem. Może ktoś zabrał sobie meldunki na pamiątkę. Nie potraktowano tej sprawy poważnie. Żałuję, bo gdyby nadal zbierano tego typu sygnały, to mielibyśmy do dyspozycji dane obejmujące okres ponad 20 lat. Można by się pokusić o ich analizę i próbować wyłapać prawidłowości dotyczące pojawiania się i zachowania niezidentyfikowanych obiektów latających. A tak, skoro nie ma materiału, to nie ma czego analizować. Kiedy po raz pierwszy dostał pan meldunek o spotkaniu samolotu wojskowego z niezidentyfikowanym obiektem latającym? Nie pamiętam dokładnej daty, ale najwięcej sygnałów dotyczyło wydarzeń z 11 grudnia 1982 r. W nocy stacje radiolokacyjne w różnych częściach Polski zaczęły meldować o wykryciu poruszających się z ogromną prędkością obiektów. W sumie nad naszym terytorium zaobserwowano ich aż 16. Samoloty myśliwskie dostały rozkaz startu i zestrzelenia przeciwnika, ale żadnej z maszyn nie udało się zlokalizować celów. Dziwne obiekty pojawiły się wtedy także nad NRD, Czechosłowacją i wschodnią częścią ZSRR. Obawiano się nawet, że rozpoczął się atak NATO. W tym przypadku nie mamy do czynienia z obserwacją jednego pilota, tylko zdarzeniem, które uruchomiło całą machinę wojskową i zaangażowało setki osób. Wszyscy nie mogli ulec złudzeniu. A tym bardziej złudzeniu nie mógł ulec radar. Stacje radiolokacyjne często wykrywały tego typu obiekty? Nie. Najczęściej nie wykrywały niczego. Radary tylko kilka razy dały pełny obraz sytuacji. Dysponuję relacją z 1955 r. Podczas ćwiczeń Układu Warszawskiego stacja radiolokacyjna w rejonie Warszawy namierzyła dwa cele nad Zatoką Gdańską. Poruszały się z prędkością 2300 km/h na wysokości 20 tys. metrów. W tych czasach nie istniał żaden samolot o takich osiągach. Co jeszcze dziwniejsze, w pewnym momencie oba obiekty zrobiły zwrot o 90 stopni. Dosłownie w miejscu, bez żadnego promienia skrętu. Takiego manewru na tak dużej prędkości nie da się wykonać. Nie są w stanie zrobić tego nawet współczesne, najnowocześniejsze samoloty. A co dopiero 50 lat temu. I co się stało z tymi obiektami? Poleciały na Litwę, potem przemieściły się w okolice Lwowa i wtedy zniknęły z ekranów stacji. Wtedy nikt nie wysłał myśliwców w celu podjęcia próby przechwycenia obiektu. Ale np. jesienią 1983 r. obiekt w kształcie "cygara" był ścigany najpierw przez dwa śmigłowce, a potem przez myśliwiec Su-20. Co wtedy się stało? W jednostce w Łęczycy namierzono lecący z dużą prędkością na małej wysokości obiekt o kształcie przypominającym cygaro. W pościg za nim wysłano dwa śmigłowce i zaalarmowano lotnisko wojskowe w Powidzu. Śmigłowce nie były jednak w stanie dojść do obiektu na odległość mniejszą niż 30 km. W Powidzu, gdy to "coś" nadleciało nad jednostkę wyłączyły się urządzenia elektryczne, padła łączność. Przelatujące nad pasem startowym świecące "cygaro" widziało w Powidzu kilkunastu żołnierzy. Obiekt skierował się w stronę Poznania. Z bazy w Krzesinach wysłano myśliwiec. Pilot nie mógł jednak namierzyć celu, który gdzieś się "zgubił". Incydent badała wojskowa komisja, która przesłuchała wszystkich świadków. Raport nie zawierał żadnych końcowych wniosków. Stwierdzono, że należy materiał poddać dalszej analizie i wykazać szczególną uwagę przy podobnych tego typu zdarzeniach. Zachowywałem więc czujność, tym bardziej, że o dziwnych obiektach meldowali nie tylko piloci. To znaczy? Czasem wysyłano patrole po otrzymaniu sygnałów, że "coś" dziwnego wylądowało w lesie lub na łące. Pamiętam meldunek oficera dyżurnego WSW do Centralnego Stanowiska Dowodzenia. To też był 1983 r. Oficer poinformował, że do patrolu WSW w Kobyłce pod Warszawą zgłosili się cywile. Prosili, żeby sprawdzić las, bo tam dzieje się coś dziwnego, widać jakieś światło. Może ktoś sobie po prostu "jaja" robił z WSW? Nie wiem, jakie były intencje cywilów, ale w raporcie napisano, że patrol po przejściu kilkuset metrów w las, dostrzegł silne światło. Żołnierze mieli wrażenie, że to blask pożaru. Podeszli bliżej do polany i zobaczyli wiszący 10 metrów nad polaną obiekt o kształcie "cygara". Miał ok. 50 metrów długości, silnie świecił na czerwono. Żołnierze byli w szoku. Nie strzelali, nic nie mówili, byli w stanie tylko patrzeć. Po chwili obiekt zmienił światło na seledynowe, zielone, niebieskie i w końcu na silnie pulsujące czerwone. Wtedy w zupełnej ciszy "cygaro" wyleciało z ogromną prędkością w górę. Patrol poszedł na polanę, ale nie znalazł żadnych śladów. Co typowe, meldunek został przyjęty bez odnotowania w raporcie. Potraktowano go jako ciekawostkę. Takie meldunki często traktowano w wojsku jako ciekawostkę? Często. Sam nie do końca wiedziałem, jak się do nich odnosić. Chciałem poradzić się przełożonego. Poszedłem więc do płk Topolnickiego. Mówię mu, że od czasu do czasu pojawiają się nad Polską tajemnicze obiekty i pytam, co on o tym myśli. On wtedy z tajemniczą miną mówi do mnie: poczekaj, coś ci pokażę. Wyjął z sejfu raport dwóch pilotów z Wybrzeża, którzy podczas dyżuru bojowego spotkali się nad Bałtykiem z niezidentyfikowanym obiektem. Zostali naprowadzeni na niego przez obsługę naziemną, która widziała go na radarach. Zbliżyli się do niego na odległość niespełna 200 metrów. Obiekt miał kształt podłużnego walca o długości blisko sześciu metrów. Był czarny, nie miał żadnych znaków rozpoznawczych, usterzeń, silników czy otworów, nie ciągnął też za sobą żadnej smugi. Gdy pilot włączył w "Iskrze" pełne uzbrojenie i poprosił o zgodę na użycie broni, obiekt zaczął gwałtownie manewrować. Załoga straciła go z oczu. Zniknął także z radarów. To było bardzo dziwne. Pamiętam jeszcze nazwiska pilotów: kpt. Zbigniew Praszczałek i ppor. Marek Jacewicz. Trudno w tym przypadku mówić o złudzeniu. W środowisku pilotów wojskowych chętnie mówiono o spotkaniach z tajemniczymi obiektami latającymi? Wręcz przeciwnie. Opowiadając o spotkaniu z "latającym spodkiem" bardzo łatwo można było narazić się na kpiny kolegów i utratę prestiżu. W bardzo wielu przypadkach piloci nie przyznawali się, że natknęli się w powietrzu na coś zupełnie nieznanego. Woleli o tym zapomnieć. Nawet jeśli obiekt widziało kilku pilotów, to po wylądowaniu żaden nie kwapił się do rozmowy o nim. Sytuacje, gdy z "latającym spodkiem" spotkało się kilka samolotów też się zdarzały? Tak. Raz, w 1980 r., na niezidentyfikowany obiekt natknęło się aż siedem samolotów. Migi-21 z bazy w Mierzęcicach ćwiczyły przechwycenia. W pewnym momencie lecący jeden za drugim piloci zauważyli, że podlatuje do nich pulsujący zmiennym światłem obiekt w kształcie "spodka" z błękitno-szarą kopułą. Był wielkości trzech samolotów. Podlatywał kolejno do każdego samolotu, wykonując przy tym manewry zaprzeczające prawom fizyki. Gwałtownie zmieniał kierunki lotu w pionie i poziomie. Piloci byli przestraszeni, bo takich manewrów nie jest w stanie wykonywać żaden obiekt posiadający jakąś masę. Skrócili lot, chcieli jak najszybciej wylądować. Jeden z nich, w momencie gdy obiekt znalazł się przed jego samolotem, wykonał kilka zdjęć z fotokarabinu. Co było na tych zdjęciach? Na fotografii wykonanej z odległości 800 metrów widać jedynie czarno-biały punkt. Jednak zachowanie pilotów podczas lądowania świadczy, że spotkanie z tym obiektem musiało zrobić na nich bardzo duże wrażenie. Aż sześciu z nich zerwało opony podczas lądowania. Wszyscy byli bardzo doświadczeni, a mimo to hamowali za ostro. Po lądowaniu, gdy zebrali się obok startowego stanowiska dowodzenia, nic nie mówili o spotkaniu z tajemniczym "spodkiem". Dopiero gdy pierwszy wspomniał, że widział coś dziwnego w powietrzu, kolejni zaczęli przyznawać, że im również towarzyszyło przez pewien czas coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli. Okazało się, że stacje radiolokacyjne również widziały obiekt, ale żołnierze uznali, że skoro punkt pojawił się tak nagle i równie niespodziewanie zniknął, to pewnie popełnili błąd albo szwankuje sprzęt. Meldunki dotyczące UFO wyglądały najczęściej właśnie tak? Piloci widzą dziwny obiekt, ale nie ma żadnych materialnych dowodów na to, że faktycznie go widzieli? Jeżeli nie było zapisu ze stacji radiolokacyjnej, to opieraliśmy się tylko na słowach pilotów. Oczywiście, że w powietrzu łatwo można ulec złudzeniu i pewnie część "spotkań" da się racjonalnie wytłumaczyć, ale z pewnością nie wszystkie. Piloci są przygotowani na bardzo różne sytuacje, ale wszyscy, którzy zetknęli się z niezidentyfikowanym obiektem latającym powtarzają, że było to coś niesamowitego, nieziemskiego. Coś, czego nie są w stanie wyjaśnić na gruncie dostępnej im wiedzy. I jeszcze jedno: piloci przyznawali, choć niechętnie, że podczas spotkania z niezidentyfikowanym obiektem latającym paraliżował ich strach. Działały oczywiście odruchy: wykonywali manewry, meldowali, wykonywali procedury związane z użyciem broni. Przede wszystkim jednak bali się. I nie był to strach o własne życie czy obawa, że zaraz będą musieli zestrzelić obiekt. Bali się, bo zetknięcie z nieznanym, z tajemnicą, zawsze wywołuje strach. Myśli pan, że piloci dzisiaj piloci wojskowi również spotykają niezidentyfikowane obiekty latające? Pewnie tak. Tyle że dzisiaj nasze samoloty wojskowe wykonują o wiele mniej lotów niż w latach 70. i 80. "Zimna wojna" się skończyła, wojska lotnicze mają trochę inne zadania i możliwości. Lektura współczesnych meldunków dotyczących niezidentyfikowanych obiektów latających byłaby jednak na pewno bardzo ciekawa. A pan na swój własny użytek tłumaczył sobie jakoś istotę tych fenomenów? Zawsze patrzyłem krytycznie na każdy meldunek. Być może dlatego, że przez 42 lata służby wojskowej nigdy nie widziałem niezidentyfikowanych obiektów latających. Starałem się podchodzić do sprawy racjonalnie. Jednak były przypadki, przy których mój zdrowy rozsądek kapitulował. Pilot wie, czego spodziewać się w powietrzu. I jeśli melduje precyzyjnie, że obiekt wykonywał manewry, którego nie jest w stanie wykonać żadna maszyna zbudowana na ziemi, to nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć. A tym bardziej nie mam powodu, by nie wierzyć kilku pilotom. W powietrzu nie zdarzają się zbiorowe halucynacje. Mam rozumieć, że podczas swojej służby w wojskach lotniczych uwierzył pan w UFO? Nie. Jeżeli jednak czegoś nie rozumiemy, to nie można powiedzieć, że tego nie ma. Wolę powiedzieć: nie wiem. Po prostu nie wiem. Gdyby wojsko i instytucje cywilne podeszły do tematu poważnie, a nie odkładały go automatycznie na półkę z "ciekawostkami", to może wiedzielibyśmy więcej. Póki co pozostaje nam pogodzić się ze swoją niewiedzą.
  2. W nawiązaniu do mojej wczesniejszej wypowiedzi a konkretnie pkt 4: Pochodnia na niebie - 343 p.n.e. Według pism Diodora Sycylijskiego Timoleona, gdy około 343 r. p.n.e. podróżował z Koryntu na Sycylię, jego drogę wskazywało kilka jasnych świateł, zwanych lampas . [1] Chociaż postrzegano to jako znak pomocy z niebios, patrząc z nowoczesnej perspektywy, można to uznać za obserwację UFO. Według tekstu „Przez całą noc poprzedzała go płonąca na niebie pochodnia, aż do momentu, gdy eskadra zacumowała we Włoszech”. Co ciekawe, Timoleon twierdził również, że podczas tego przewodnictwa przepowiedziano mu „sławę i chwałę”, sugerując, że miała miejsce jakaś interakcja wykraczająca poza proste dostrzeżenie, prawdopodobnie komunikacja telepatyczna — znowu coś, co często twierdzi się we współczesnych spotkaniach z UFO . Wielu historyków twierdzi, że obserwacja nie była niczym więcej niż kometą lub nawet deszczem meteorów . Jednak nie odnotowano żadnych takich zdarzeń, a ponadto światła były widoczne stale i w ustalonym kierunku aż do momentu przybycia eskadry na brzegi domu, a nie tak, jak można by się spodziewać po komecie lub meteorze. Druga wojna punicka - 218/201 p.n.e. Podczas II wojny punickiej, pomiędzy 218 a 201 r. p.n.e., odnotowano wiele dziwnych zjawisk powietrznych. [2] O kilku z nich donoszą rzymskie Annales maximi . W 218 r. p.n.e. pojawiły się doniesienia o statkach, które błyszczały na niebie, wyłaniając się z chmur. Dwa lata później, w 216 r. p.n.e., zaobserwowano podobne „błyszczące okrągłe tarcze” przelatujące przez powietrze. Każdy z opisów tych dwóch obserwacji można łatwo wyobrazić sobie jako powszechne UFO opisywane w epoce nowożytnej. Wiele takich obserwacji miało miejsce w czasie wojny , co jest punktem przeniesionym do współczesnych konfliktów. Wielu badaczy uważa, że chaos wytworzony w konflikcie działa jako kanał dla zwiększonej aktywności UFO . Te obserwacje są również dość często widziane przez wielu świadków. Oba te szczegóły stanowią tło naszych następnych wpisów. Obserwacja trzech księżyców - 122 r. p.n.e. Około 122 r. p.n.e. na niebie Ariminium we Włoszech zaobserwowano kilkakrotnie „trzy księżyce” pojawiające się na niebie jednocześnie. [3] Co więcej, obiekty te były widoczne zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy. W Księdze II swojej Historii Naturalnej Pliniusz byłby jedną z osób, które odnotowałyby to wydarzenie, stwierdzając: „Trzy księżyce pojawiły się jednocześnie za konsulatu Gnejusza Domicjusza i Gajusza Fanniusza”. Inny zapis o trzech księżycach pojawia się w Księdze I Historii Rzymskiej , gdzie mówi się: „W Ariminium jasne światło, jak dzień rozbłysło w nocy” i że „trzy księżyce stały się widoczne” w wielu częściach kraju. Czy było to dostrzeżenie inteligentnie kierowanego statku, czy nie, jest przedmiotem debaty. Niektórzy historycy głównego nurtu postulują, że dostrzeżenia były zjawiskiem atmosferycznym. Kwestią opinii jest również, czy pisarze w tamtym czasie uznaliby to za konieczne do odnotowania. Armia rzymska - 74 p.n.e. Gdy armia rzymska zmierzała ku starciu z armią króla Mitrydatesa VI na terenie dzisiejszej Turcji , obie strony były świadkami czegoś zupełnie niezwykłego. [4] Opowieść, która miała miejsce w 74 r. p.n.e., została opisana przez historyka Plutarcha. (Należy jednak zauważyć, że Plutarch nie żył w 74 r. p.n.e.) Plutarch stwierdził, że pomimo doskonałej i przyjemnej pogody, nagły huk rozległ się nad okolicą, a błysk rozprzestrzenił się po niebie. Następnie napisał, że „widziano ogromne, przypominające płomienie ciało spadające między dwie armie”. Ponadto Plutarch podał solidny i szczegółowy opis obiektu. Stwierdził, że ma kształt dzbana na wino i kolor stopionego srebra. Obiekt wylądował między dwiema armiami, zatrzymując ich postępy. Każda armia, zarówno zafascynowana, jak i przestraszona tajemniczym statkiem przed nimi, zaczęła się wycofywać, tymczasowo wstrzymując konflikt. Wisząca Kometa - 12 p.n.e. Tak naprawdę niewiele wiadomo o tym konkretnym incydencie, ale warto go tutaj uwzględnić, po prostu ze względu na jego dziwaczny charakter w czasie, gdy na niebie powinno być bardzo mało rzeczy. W 12 r. p.n.e. dziwny obiekt „podobny do komety” po prostu unosił się nad Rzymem przez kilka dni. Następnie „stopił się” w to, co zostało opisane jako błyski przypominające pochodnie. [5] Opis, choć krótki, nie wspomina o żadnym dźwięku ani głośnym hałasie, więc mało prawdopodobne, aby była to nagła eksplozja . Czy możliwe, że statek był pewnego rodzaju statkiem-matką, który rozproszył mniejsze, sondopodobne statki po zbadaniu obszaru podczas zawisu? Warto też zauważyć, że wszelkie relacje z historii rzymskiej należy traktować nieco poważniej niż inne. Powodem tego jest to, że rzymscy historycy i kronikarze bieżących wydarzeń musieli przejść przez surowe procedury, aby upewnić się, że ich relacje są wiarygodne i dokładne, a dopiero wtedy relacja mogła zostać wpisana do oficjalnego zapisu. Rydwany w chmurach - 70 r. n.e. Być może jedną z najlepiej udokumentowanych starożytnych obserwacji była ta Józefa Flawiusza z 70 r. n.e. Według jego relacji, na niebie Judei miało miejsce tajemnicze i niepokojące widowisko. [6] Józef Flawiusz twierdził, że „widziano rydwany i oddziały żołnierzy w zbrojach biegnące wśród chmur”. Określił to spotkanie jako „cudowne zjawisko, nie do uwierzenia”. Co jest również interesujące w zapisie tego konkretnego widzenia, to świadomość Józefa, że można mu nie uwierzyć. Na szczęście byli inni świadkowie wydarzenia, ponieważ Józef pisze, że prawdopodobnie „uznano by to za bajkę, gdyby nie relacje naocznych świadków”, którzy również to widzieli. Co więcej, wydarzenia te miały miejsce w całym kraju, ponieważ „uzbrojone bataliony pędzące przez chmury” były widoczne nad każdym miastem. Ponadto „wielki hałas” spadał z góry, powodując „trzęsienia ziemi”. Rzymski historyk Tacyt wspominał o tym wydarzeniu w swoich pismach, stwierdzając: „Na niebie pojawiła się wizja armii w konflikcie, lśniącej zbroi”. Choć brzmi to szalenie, wygląda na to, że chodzi o konflikt powietrzny. Obserwacja brata papieża Piusa I - 150 r. n.e. Choć istnieją wątpliwości ze względu na fakt, że był on jedynym świadkiem, mówi się, że brat papieża Piusa I widział UFO około 150 r. n.e. przy Via Campana we Włoszech. [7] Do obserwacji doszło w środku popołudnia, które według świadka było jasnym, słonecznym dniem. Znikąd pojawił się obiekt, opisany przez brata jako „bestia”, który zstąpił w dół. Miał kształt i kolor „kawałka ceramiki” i miał wierzchołek w wielu kolorach, z którego wystrzeliwały „ ogniste promienie ”. Obiekt wylądował na ziemi, powodując pojawienie się chmur kurzu. Kiedy się przejaśniło, w pobliżu obiektu widać było „ dziewicę ubraną na biało ”. Nic więcej nie powiedziano, chociaż współcześni badacze UFO udokumentowali wiele twierdzeń o „anielskich kosmitach” ubranych na biało. Czy to mógł być jeden z nich? Płonąca Tarcza - 776 r. n.e. W czasach, gdy większa część dzisiejszej Europy znana była jako Francja (lub Królestwo Franków), Sigiburg w dzisiejszym Dortmundzie był atakowany przez bataliony żołnierzy saskich. [9] W miarę postępu ataku na niebie nad nimi pojawił się jednak dziwny obiekt . Wyglądał on „jak dwie duże płonące tarcze o czerwonawym kolorze” i wydawał się „unosić” nad nimi. Nacierająca armia saska była tak przerażona, że natychmiast zawróciła, rezygnując z oblężenia Sigiburga i wycofując się w bezpieczne miejsce. Opis wydarzeń został szczegółowo zapisany w Annales Laurissenses maiores — łacińskich annałach, które zawierają znaczną część historii regionu od 741 r. n.e. do 829 r. n.e. Choć autor nie jest ostatecznie znany, powszechnie uważa się, że pisarze tamtych czasów zapisywali wydarzenia w miarę ich występowania, a następnie w późniejszym czasie kompilowali je w ukończonym dziele. Magonia - 815 r. n.e. Inny zapis dziwnego lotniczego widzenia z terenu Francji miał miejsce w 816 r. n.e. na terenie dzisiejszego Lyonu i został opisany przez Agobarda z Lyonu w jego dziele De Grandine et Tonitruis . [10] Agobard opisałby swoje doświadczenia z Magonią, krainą w chmurach , gdzie „powietrzni żeglarze” i ich powietrzne statki przebywają i czasami przybywają. To interesujące stwierdzenie. Według pism, trzech mężczyzn i kobieta spadło na ziemię z tych statków powietrznych i zostali zaatakowani przez mieszkańców miasta, dopóki Agobard nie interweniował i nie zapobiegł ich pewnej śmierci . Nie podano jednak, co stało się z czterema żeglarzami powietrznymi po tym zdarzeniu. Latający spodek nad prowincją Kii w Japonii - 1180 r. Termin „latający spodek” jest powszechnie uznawany za wymyślony w 1947 r. przez reportera gazety, który usłyszał, jak Kenneth Arnold opisywał UFO, które widział podczas lotu. Pilot opisał, jak UFO poruszały się jak spodek przeskakujący nad wodą. Chociaż sam Arnold nie użył tego terminu, zwrot „latające spodki” zaczął pojawiać się w gazetach na całym świecie wkrótce potem. Jednakże co najmniej jeden japoński rybak użył podobnego sformułowania 800 lat wcześniej, kiedy on i kilku innych rybaków było świadkami dziwnego zjawiska na nocnym niebie. Niezwykle jasny obiekt został opisany jako „ naczynie gliniane ”. UFO zostało po raz pierwszy dostrzeżone, gdy leciało z góry Nyoigadake w prowincji Kii w kierunku północno-wschodnim. Jednak nagle zmieniło kierunek i zniknęło za horyzontem, pozostawiając po sobie tylko jasny, świetlisty ślad. Generał Yoritsune wydaje rozkaz przeprowadzenia pierwszego dochodzenia w sprawie UAP - Japonia 1235 r. Jeśli Japonia może wysunąć uzasadnione roszczenie do terminu „latający spodek”, to może również pochwalić się zleceniem pierwszego oficjalnego dochodzenia w sprawie obserwacji UFO, odnotowanej w Azuma Kagami (średniowiecznym japońskim tekście). W 1235 r., 55 lat po obserwacjach w prowincji Kii, generał Yoritsune i jego wojska rozbili obóz na noc, gdy zobaczyli dziwne światła na nocnym niebie. Pokaz trwał godzinami, światła okrążały się nawzajem i poruszały po niebie w pętlach. Najwyraźniej wstrząśnięty Yoritsune nakazał swoim najinteligentniejszym ludziom zbadać sprawę i złożyć mu raport. Co ciekawe, ich ustalenia były bardzo podobne do wielu współczesnych „śledztw”, ponieważ zapewnili generała, że nie było nic złowrogiego w tym, czego byli świadkami. Powiedzieli, że było to „całkowicie naturalne” i po prostu „wiatr, który kołysał gwiazdy ”. Pierwsze udokumentowane dostrzeżenie UFO w Ameryce Północnej - Massachusetts, 1638 r. W dzienniku gubernatora Johna Winthropa odnotowano to, co powszechnie uważa się za pierwsze udokumentowane dostrzeżenie UFO w Ameryce Północnej. Winthrop napisał, że zazwyczaj „trzeźwy, dyskretny” mężczyzna o nazwisku James Everell (wraz z dwoma innymi, których nazwisk nie wymieniono) był świadkiem wielkiego światła na nocnym niebie nad brzegami Muddy River, niedaleko Bostonu. Świadkowie stwierdzili, że gdy obiekt stał nieruchomo, „zapalił się”, a gdy był w ruchu, „przybrał kształt świni”. Byłoby to najłatwiejsze odniesienie, jakie Everell, który był hodowcą świń, miałby do tego, czego był świadkiem. UFO mogło mieć kształt cygara. Trzech świadków podążało za światłami przez około 1,6 km (1 milę), zauważając, że były „ szybkie jak strzała ”, gdy się przemieszczały, zanim zniknęły im z oczu. Relacja Winthropa na temat tego incydentu jest jedyną znaną. Bitwa powietrzna nad Bazyleą w Szwajcarii, 1566 r. 7 sierpnia 1566 r. w Bazylei w Szwajcarii nie tylko zauważono wiele UFO, ale także zdawało się, że biorą udział w bitwie . Incydent został odnotowany przez Samuela Cocciusa, który pisał dla lokalnej gazety. Tego dnia o wschodzie słońca widziano wiele dużych, czarnych kul poruszających się z dużą prędkością w powietrzu. Zderzały się ze sobą, jakby walczyły. Wiele z nich zrobiło się czerwonych, zanim zniknęły z pola widzenia. Incydent trwał kilka godzin, zanim zniknęły, pozostawiając mieszkańców miasta w kontemplacji tego, czego właśnie byli świadkami. Badacze i badacze UFO zauważyli, że opisy sposobu poruszania się obiektów były niemal identyczne z nowoczesnymi doniesieniami o UFO. Bardzo podobną relację zapisał Hans Glaser w Norymberdze pięć lat wcześniej. Mieszkańcy wioski obudzili się, widząc dziwne obiekty na niebie, które następnie zdawały się toczyć bitwę. tych historii jest znacznie wiecej to tylko wybrane przykłady
  3. interesuje sie tematyką UFO/UAP od wielu lat , ale nie należę do skrajnych entuzastów którzy cieszą sie z kazdej kropki na niebie bo to wg nich ufo. powiedzmy dla uproszczenia ze zachowuje chlodną głowe i interesuje mnie prawda (obojetnie jaka by ona nie była), dorzuce wiec swoje 2 grosze do tego tematu który zmierza do nikąd (bo jak zwykle nikt nikogo nie przekona do zmiany zdania i temat juz zrobil sie memowy jak to zwykle) moje subiektywne wnioski: 1) ufo to zjawisko realne (mam na mysli obcą inteligencję) ale znaczna wiekszosc obserwacji (byc moze nawet 99,9%) to cos całkiem zwyczajnego (np lampiony) jesli odrzucimy 99% jako fejki lub zła interpretacja to to co nam zostaje jest bardzo trudne do analizy ze wzledu na swoją nieuchwytnosc (tak trudne ze od 50 lat w zasadzie drepczemy w miejscu) 2) temat obserwacji tych obiektów jest bardzo złozony o czym oczywiscie wie kazdy kto sie ty nieco powazniej interesuje, przypadki są rozne np: - obiekt widać normalnie i ktos robi serie zdjęć i nagle od któregoś tam zdjęcia obiektu już nie ma bo znikł (nie uciekł ale po prostu znikł) przykładem takiego zdjecia jest zdjecie rządkowe z Kostaryki z roku 1971, przypadek ten opisalem w linku ponizej https://forum.paranormalium.pl/viewtopic.php?t=10369 - obiektu nie widac na normalnej kamerze ale widać go np w podczerwieni - obiektu nie ma na radarze ale widać go na żywo - obiekt widać na radarze ale nie widac go na zywo itd 3) hipotezą dronów da sie wyjasnic wiele przypadków ale nie da sie wyjasnic przypadków w ktorych obiekty przyspieszają do absurdalnych predkosci i wykonują skręty bez wytracania predkosci. 4) Istnieje wiele obserwacji z dawnych lat (z czasów gdy nie było dronów i nie bylo samolotów) udokumentowanych historycznie i mających wielu swiadków, np przypadek z 1665r (niektóre przypadki z dawnych lat mają tez swoje rysunki) A taki tekst z 10 kwietnia 1665 r. w Szwecji w okolicach Stralsundu, zamieścił w jednej ze swych ksiąg Erasmus Francisci, znany uczony tamtej epoki. "Po krótkiej chwili z samego nieba przed oczami ich pojawił się kształt jakowyś płaski a okrągły, jakby talerz albo kapelusz męski przypominający, barwy takiej, jakby Księżyc był zaciemniony, i prościuteńko nad wieżą kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja się zawiesił i do samego wieczora tamże pozostał Kiedy już przepełnieni lękiem i obawą dziwowiska tego zdumiewającego dłużej oglądać nie mogli ani końca jego doczekać, tedy udali się do swoich domostw i przez dni następne, już to w nogach i rękach, już to w głowie i innych członkach drżenie wielkie i ciężkość odczuwali, o czym wielu mężów domysły różne czyniło". 5) w wielu krajach robiło sie powazne badania lokalnych przypadków i to nie tylko takich ktore są "światełkiem na niebie" ale znacznie bardziej konkretnych i namacalnych , dobrym przykładem jest tzw RAPORT COMETA, zachecam do zapoznania sie z materiałem: 6) Historia ufologii zna ciekawe historie które mają wielu swiadków (a nawet ofiar smiertelnych ) bedących w roznych miejscach podczas incydentu a ktorych to zeznania tworzą jedną całosc, bardzo dobry przykład to przypadek z Varghinii (Brazylia) , ponizej link do filmu do którego zrobiłem napisy (polecam obejrzeć cały) https://www.cda.pl/video/15209354e6 7) tak sobie ostatnio myslalem o wydarzeniu z Allagash i podobnych , w takich relacjach przewijają się czasami pewne wspólne detale z ktorych mozna wyciągnąc pare przypuszczeń: - powtarzające się dziwne zachowania Obcych w stosunku do ziemskiej technologii lub anatomii (w tym przypadku chodzi o ludzkie stawy) , daje to do myslenia, jesli chodzi o ziemską technologię (pasek od spodni z przypadku w Emilcinie czy inne podobne sytuacje z innych przypadków) moze dowodzić ze Obcy są tak bardzo zaawansowani technologicznie ze juz "zapomnieli" (my tez nie wiemy do czego słuzą niektóre znaleziska archeologiczne) , kiedys myslalem ze ich i nas dzielić mogą setki lat rozwoju , teraz mysle ze to mogą byc tysiące lat. - wydaje mi sie ze romantyczna wizja ludzkosci na temat 1 kontaktu między rozumnymi cywilizacjami jest bardzo mylna, i ze w kosmoscie panuje schemat "jednostronnych odwiedzin" cywlizacji bardziej zaawansowanej w kierunku mniej zaawansowanej przy zachowaniu jak najwyższej ostrożnosci (niekoniecznie dyskrecji ale czasami idzie to w parze), dlaczego tak jest, no cóż powodów moze byc wiele, kazda cywilizacja czy nawet gatunek dąży do ekspansji i władzy, mysle ze Obcy (różne rasy) pragną tego samego co ludzkosc , rozwijać się ale jednoczesnie nie dawać konkurecji zbyt duzo pola do manewru (tak jak w dżungli tylko w większej skali), dlatego są to odwiedziny jednostronne (tzn biorą jak najwięcej dając jak najmniej) - myslę ze zycie jest bardzo popularne w kosmosie i ze takich planet jak nasza te istoty odwiedzają bardzo dużo, ze nie jestesmy zadnymi wybrańcami , jest to standardowa procedura bardzo popularna we wszechswiecie - ktoś mógłby zapytac "co moze byc najcenniejsze dla wysoko rozwinietej cywilizacji technicznej która umie podróżowac na wielkie odległosci", surowce? a moze wlasnie dane biologiczne, może dane genetyczne i zarodniki roslin oraz zwierząt są tym czego czesto takie istoty pragną w celu własnego rozwoju. moze to jest dla nich tym czego potrzebują a wszystkiego innego mają już pod dostatkiem eksplorując inne planety bez cywilizacji rozumnych. 8) Analizowanie latających kropek na niebie nic w praktyce nie daje bo znaczna wiekszosci z nich to cos zle zinterpretowanego a nawet jesli nakrecimy cos do zdecydowanie nie wyglada jak samolot i nie zachowuje sie jak samolot jak np to nagranie z Amsterdamu z 2013 roku : (zakladając że to nie CGI fejk a tego nigdy nie wiemy ) to i tak niewiele nam to da ponieważ: - załóżmy teoretycznie ze nagralismy prawdziwe UFO ktore sobie latało - i co w związku z tym ? jakies wnioski badania, cos konkretnego namacalnego oprocz tego nagrania? nic...drepczemy w miejscu ze względu na małą wartosc informacyjną takiego nagrania (cos przyleciało i odleciało, end). Dlatego uwazam ze analizowanie takich nagrań wizualnych (oprócz wniosków które juz znamy) podsumowanie ponizej, niewiele nam da.
  4. to jest bardzo proste i ograniczone myslenie. a tak pół zartem przypomniało mi sie wlasnie stare ale jare opowiadania Terry'ego Bisona "Zbudowani z mięsa" – Oni są zbudowani z mięsa. – Mięsa? – Mięsa. Są zbudowani z mięsa. – Mięsa? – Nie ma co do tego wątpliwości. Porwaliśmy kilku z różnych części planety, zabraliśmy na pokład statków rozpoznania i zbadaliśmy każdy ich centrymetr. Są cali z mięsa. – To niemożliwe . Co w takim razie, jeżeli chodzi o sygnały radiowe? Wiadomości, które wysyłali w kosmos? – Używają fal radiowych do porozumiewania się, ale sygnały nie pochodzą z ich wnętrza. Pochodzą z maszyn. – Więc oni stworzyli maszyny? Dobrze trafiliśmy. – Stworzyli maszyny, to właśnie próbuję ci powiedzieć. Mięso stworzyło maszyny. – Przecież to śmieszne. Jak mięso mogło stworzyć maszynę? Chcesz bym uwierzył w myślące mięso? – Nie chce, ja ci to tylko mówię. Te stworzenia są jedyną myślącą rasą w tym sektorze i w dodatku są zbudowani z mięsa. – Może to tak, jak z Orfolei, wiesz inteligencja opierająca się na węglu ewoluująca z mięsa. – Nie. Rodzą się jako mięso i jako mięso umierają. Obserwowaliśmy ich przez kilka cykli ich życia, co nie trwało długo. Masz pojęcia jaki jest okres życia mięsa? – Oszczędź mi. Dobra, a może oni są tylko częściowo z mięsa? Wiesz, tak jak Weddilei. Głowa z mięsa a wewnątrz mózg z osocza elektronowego? – Nie. Myśleliśmy już o tym, bo w końcu mają głowy zupełnie takie jak Weddilei, ale mówiłem ci już, przestudiowaliśmy ich. Są cali z mięsa. – Nie mają mózgu? – No mają, zgoda. Tyle, że to mózg z mięsa! Właśnie to próbuję ci cały czas powiedzieć. – No… ale jak myślą? – Nie rozumiesz, prawda? Nie słuchasz tego co do ciebie mówię. Myślą mózgiem, mięsem. – Myślą mięsem! Chcesz, bym w to uwierzył? – Tak, myślące mięso! Świadome mięso! Kochające mięso! Śniące mięso! Mięso robi wszystko. Dociera coś do ciebie wreszcie, czy mam zacząć od nowa? – O Boże. Więc mówisz poważnie. Są zbudowani z mięsa. – Dziękuję, wreszcie, tak! W rzeczy samej są zbudowani z mięsa i próbowali się z nami skontaktować od niemalże stu ziemskich lat. – O Boże, ale w takim razie o czym myśli mięso? – Po pierwsze chce z nami rozmawiać. Potem, jak się domyślam, chce odkrywać Wszechświat, poznawać nowe rasy myślące, wymieniać się pomysłami i informacjami. Czyli to, co zazwyczaj. – Powinniśmy porozmawiać z mięsem. ­– To jest pomysł. A oto wiadomość jaką wysyłali przez radio: “Halo. Czy jest tam ktoś? Ktokolwiek?”. I tego typu rzeczy. – Więc właściwie potrafią rozmawiać. Używają słów, myśli, znaczeń? – O tak, jednak robią to za pomocą mięsa. – Myślałem, że właśnie powiedziałeś mi, że używają radia. – Bo używają, ale jak myślisz co przekazują przez radio? Odgłosy mięsa. Wiedziałeś, że jak kłapiesz i łopoczesz mięsem to wydaje ono dźwięki? Rozmawiają ze sobą kłapiąc na siebie mięsem. Potrafią nawet śpiewać przepuszczając powietrze przez mięso. – O Boże. Śpiewające mięso. Tego już za wiele. Więc co radzisz? – Oficjalnie czy nieoficjalnie? – I tak, i tak. – Oficjalnie, wymaga się od nas podjęcia kontaktu z każdą jedną myślącą rasą czy multiistnieniem w tym kwadrancie Wszechświata, powitania jej i zarejestrowania, bez żadnych uprzedzeń, strachu czy uprzejmości. Nieoficjalnie jednak, radziłbym wymazać nagrania i zapomnieć o całej sprawie. – Miałem nadzieję, że to powiesz. – Nie wydaje się to łatwe, ale istnieją pewne granice. Naprawdę mielibyśmy chcieć skontaktować się z mięsem? – Zgadzam się w stu procentach. O czym mielibyśmy rozmawiać? „Cześć mięsko, co słychać? Zadziałałoby? Z iloma planetami mamy tutaj do czynienia? – Tylko jedną. Są w stanie podróżować na inne planety w specjalnych pojemnikach na mięso, ale nie mogą w nich żyć. To, że są mięsem ogranicza je również do podróży tylko w przestrzeni C. Oznacza to, że prędkość światła to najwyższa prędkość, jaką są w stanie osiągnąć i tym samym prawdopodobieństwo nawiązania kontaktu jest nikłe. Nieskończenie małe, tak naprawdę. – Więc po prostu udamy, że nikogo tu nie ma? – Dokładnie. – Okrutne, ale jak sam wspomniałeś, kto chce spotkać mięso? A ci, którzy byli poza granicami ich świata? Ci, na których prowadziliśmy testy? Jesteś pewien, że nic nie będą pamiętać? – Nawet jeśli zapamiętają, wszyscy będą uważać ich za pomyleńców. Dostaliśmy się do ich umysłów i wygładziliśmy ich mięso tak, by myśleli, że to był tylko sen. – Śniące mięso. Jakie to dziwnie stosowne, że jesteśmy snem mięsa. – I oznaczyliśmy cały sektor jako niezamieszkany. – Świetnie. Zgoda. Oficjalnie i nieoficjalnie. Sprawa zamknięta. Coś jeszcze? Ktoś jeszcze ciekawy po tej stronie galaktyki? – Tak, raczej nieśmiała, ale słodka Inteligencja Klastru Wodorowego na gwieździe klasy 9 w strefie G445. Byliśmy z nimi w kontakcie jakieś dwa obroty galaktyki temu, chcą się znów zaprzyjaźnić. – Zawsze wracają. – Ale dlaczego nie? Wyobraź sobie, jaki okropny i nie do wytrzymania byłby Wszechświat, jeżeli bylibyśmy całkiem sami… Opowieść początkowo opublikowana w Omni (kwiecień 1991) I została nominowana do nagrody Nebula. Ukazała się w zbiorze opowiadań pt. „Bears Discover Fire”.
  5. Ciekawy wywiad polecam
  6. dla mnie bardzo trudna w pozniejszym etapie (ale mysle ze na tym forum znajda sie tacy co przechodzą ją na kilku życiach bez problemu)
  7. Donald Trump powiedział, że Rosja powinna przestać, ponieważ straciła 700 tys. żołnierzy. Ale dla Rosji ta liczba nie ma znaczenia: to może być milion, dwa miliony. Oni nie liczą ofiar — mówi w rozmowie z Onetem Serhij Hrabskij, ekspert wojskowy i Pułkownik Sił Zbrojnych Ukrainy. Poruszył także kwestię zaangażowania personelu z Korei Północnej oraz aktualnej sytuacji w obwodzie kurskim. Mariia Tsiptsiura: Jaka jest obecna sytuacja na froncie? Często słyszę, że jest krytyczna. Czy rzeczywiście tak jest? Serhij Hrabskij: Od października 2023 r. nasz kraj znajduje się w stanie obrony statycznej. Oznacza to, że prowadzimy operację obronną, która wymaga ogromnego obciążenia zasobów i skupienia naszych głównych wysiłków na punktach, w których możemy zadać maksymalne szkody potencjałowi bojowemu Rosji. Obecnie nie jesteśmy w stanie prowadzić operacji ofensywnych na dużą skalę, nie wliczając w to operacji kurskiej. Tak więc teraz jesteśmy zaangażowani w ciężkie i wyczerpujące bitwy, których głównym zadaniem jest zadawanie maksymalnych strat wrogowi. Wypełniamy to zadanie z powodzeniem. Jeśli spojrzymy na wydarzenia tego roku, możemy śmiało powiedzieć, że wróg nie osiągnął żadnego ze swoich strategicznych celów. Po pierwsze, Rosji nie udało się dotrzeć do granic obwodów donieckiego i ługańskiego. Po drugie, Charków nie został zdobyty. Po trzecie, wróg nie osiągnął dobrych wyników w kierunku południowym. Po czwarte, wrogowi nie udało się zająć obszaru wokół Kurachowa. Czyli, jak rozumiem, nasi żołnierze toczą teraz ciężkie walki, a wróg wciąż naciera? Tak, sytuacja pozostaje bardzo trudna. Wróg ma poważną przewagę w siłach i środkach, co pozwala mu na prowadzenie działań ofensywnych w niektórych obszarach frontu. Największe napięcie koncentruje się w sektorze donieckim. Naszym głównym celem jest uniemożliwienie wrogowi wkroczenia do regionów Dniepru i Zaporoża. Sytuacja stała się znacznie bardziej skomplikowana po tym, jak ukraińskie siły zbrojne zostały zmuszone do opuszczenia dwóch pozycji — w pobliżu Awdijiwki i w pobliżu Wuhłedaru. Toczą się tam wyczerpujące walki, ale nie ma co mówić o przełomie. Rosja nie ma środków na wielkoskalową ofensywę, więc posuwa się powolnymi krokami. Wojska rosyjskie czynią powolne postępy, wydając przy tym ogromne środki. Jest ich dużo i, w przeciwieństwie do wszystkich cywilizowanych krajów, nie liczą strat w ludziach. Donald Trump powiedział, że Rosja powinna przestać, ponieważ straciła 700 tys. żołnierzy. Ale dla Rosji ta liczba nie ma znaczenia: to może być milion, dwa miliony. Oni nie liczą ofiar. Mam jednak wrażenie, że tempo rozwoju ich ofensywy spada. Czy rzeczywiście tak jest? To rzeczywiście prawda. Przesunęliśmy naszych żołnierzy piechoty morskiej, którzy tradycyjnie stacjonowali w rejonie Chersonia i Zaporoża, w kierunku Pokrowska i Kurachowa. To znacznie spowolniło tempo rosyjskiego natarcia. W mojej analizie stwierdziłem, że dwa tygodnie temu ukraińskie wojska powinny były opuścić Kurachowe. Ale 79. Brygada dosłownie stoi tam bohatersko aż do śmierci. To ogromny wyczyn. Chłopaki nadal będą się tam bohatersko trzymać. Nie przesadzam. To nie jest patos, to stwierdzenie faktu, musimy mówić o "cudzie Kurachowa". Nie ma więc potrzeby mówić o jakichkolwiek przełomach wroga. Tak, Rosjanie nadal wywierają presję. Tworzą 5-6-krotną przewagę. Ponoszą niewyobrażalne straty. I powoli posuwają się do przodu. Ktoś kiedyś powiedział: "Im większe straty, tym większe zwycięstwo". To wszystko, co trzeba wiedzieć o rosyjskich metodach prowadzenia wojny. I jak długo rosyjska ofensywa może się rozwijać? Na jak długo wystarczą jej zasoby? Nikt tego nie wie. Nikt nie może powiedzieć, jak bardzo te zasoby są wyczerpane. Powtórzę raz jeszcze: dla Rosjan straty osobowe są absolutnie nieistotne. Dlatego będą posuwać się naprzód tak daleko, jak długo starczy im sił i środków. Istnieje pewien algorytm natarcia: naprzód idą jednostki szturmowe, a za nimi piechota zmechanizowana. Ale wszystko to musi być obsadzone. Mają z tym problem, i to coraz większy, bo straty, jakie ponoszą, są ogromne. Po prostu nie mają czasu na fizyczne budowanie swojego potencjału bojowego. Dla przykładu, ich straty w listopadzie wyniosły ponad 45 tys. ludzi, podczas gdy maksymalna zdolność rosyjskiej armii do odbudowy to zaledwie 25 tys. żołnierzy miesięcznie. Wyjaśnia to rosyjskie próby przyciągnięcia zasobów z zewnątrz, zwłaszcza z Korei Północnej. Potrzebują każdego, kto może działać jako mięso armatnie. I dopóki będą myśleć, że wygrywają, nie zatrzymają się i będą brnąć dalej w głąb Ukrainy. A my musimy utrzymać front i wywrzeć jak największe wrażenie na wrogu. W mediach pojawiło się wiele dyskusji na temat tego, że Rosja może rozpocząć nową ofensywę w Zaporożu. Na ile jest to realne? Jeśli chodzi o pogłoski o możliwym ataku na Zaporoże, taki plan istnieje jako część strategicznego celu Rosji. W końcu chcą zniszczyć całe państwo ukraińskie. Inną kwestią jest to, czy mogą to zrobić. Odpowiem od razu, nie mogą. W końcu wojna osiągnęła technologiczny impas z powodu masowego użycia dronów. Żadna ze stron nie jest w stanie po cichu tworzyć grup uderzeniowych i gromadzić niezbędnych zasobów do ofensywy na pełną skalę bez zauważenia przez drugą stronę. Wszyscy wszystko widzą. Ale oczywiście spodziewamy się intensyfikacji operacji szturmowych w tym obszarze. Ale dziś nie ma zagrożenia, że będą w stanie prowadzić działania ofensywne w tym obszarze frontu. A na wojnie odwracanie uwagi jest często wykorzystywane, aby zmusić wroga do skoncentrowania wysiłków w jednym obszarze i uniemożliwić mu przeniesienie zasobów do innych części frontu, gdzie są one najbardziej potrzebne. Jak aktualnie wygląda sytuacja w Kursku? Czy nadal utrzymujemy tam terytorium? Czy terytorium pod kontrolą Ukrainy zmniejsza się? W rzeczywistości nie ma dla nas znaczenia, ile terytorium tam utrzymujemy. Istnieje coś takiego jak współczynnik skuteczności działań bojowych. Z naszej strony jest to ocena szkód, jakie wyrządziliśmy wrogowi. Nie jest on w ogóle związany z terytorium. Zdobycie i utrzymanie to różne rodzaje operacji bojowych. A ukraińskie oddziały rozmieszczone obecnie w regionie Kurska nie są przeznaczone do zajmowania dużych obszarów. Ich celem jest prowadzenie aktywnych operacji manewrowych, które zadają przeciwnikowi bardzo poważne straty. Mamy tam kontrataki, naloty. A wszystko to jest szkodliwe dla Rosjan. Tak więc, odpowiadając na pytanie o terytoria, Ukraina straciła ponad 40 proc. ziemi, którą kontrolowała na początku operacji kurskiej. Ale dopóki udaje nam się utrzymywać duże grupy Rosjan w walkach w Kursku i zadawać im duże obrażenia, ma to sens. Oczywiście, prędzej czy później Rosja będzie w stanie wyprzeć stamtąd nasze wojska. Ale to jest oczekiwane i logiczne. I nie ma potrzeby wiązać tego z inauguracją Trumpa. Przeprowadziliśmy naloty i stworzyliśmy problem dla Putina, ponieważ na terytorium Rosji znajdują się teraz wojska wroga. Po raz pierwszy w historii kraj nieposiadający broni jądrowej przejął kontrolę nad częścią kraju, który ma potencjał nuklearny. Jednocześnie kraj, który nie ma takiego potencjału nuklearnego, nie jest zbytnio zaniepokojony utrzymywaniem terytorium kraju, który go posiada. To policzek wymierzony Putinowi. Ale nie mam nadziei, że będziemy w stanie wymienić terytoria obwodu kurskiego na nasze własne. Nie będziemy w stanie. Putin nigdy się na to nie zgodzi. W końcu zostały one już przyłączone do Federacji Rosyjskiej i zapisane w konstytucji. Kiedyś dużo mówiliśmy o udziale wojsk z Korei Północnej w wojnie. Teraz słyszymy o nich znacznie mniej. Jak radzą sobie w walkach z ukraińskimi siłami zbrojnymi? Uważam, że nie powinniśmy jeszcze nazywać ich żołnierzami. Pewne grupy osób narodowości północnokoreańskiej mogą znajdować się w strefie walk w obwodzie kurskim i wykonywać niejasne zadania. Nie mają oddzielnych jednostek. Walczą i działają pod przywództwem rosyjskich generałów. Rosjanie po prostu zwerbowali dodatkowe 12 tys. osób. Mówiąc oględnie, do ich zatrzymania potrzeba co najmniej 12 tys. sztuk amunicji. Nie widzimy na razie żadnego innego globalnego zagrożenia. Są wysyłani do służby na punktach kontrolnych, wykonywania zadań związanych z bezpieczeństwem i osłaniania nieaktywnych odcinków granicy. A to pozwala nam uwolnić rosyjskie wojska do aktywnych działań bojowych w Ukrainie. Tak więc nazwałbym je "wojskowymi grupami pomocniczymi KRLD".
  8. nie masz pojecia co ukraina zaakceptuje a co nie (nikt z nas nie moze miec pewnosci), po co pisac takie glupoty ja tego nie rozumiem. to jest tak glupie ze nawet nie bede komentował (i nie chodzi mi gospodarke, bo to ze ma znaczenie jest oczywiste)
  9. nie, ja wysmiewam wypowiedzi ze linia frontu nie ma znaczenia, bo i takie tutaj padały. w punkt. innymy słowami: w przypadki takiego konfliktu jak ROSJA vs UKRAINA (czyli dwa sąsiadujące sie panstwa i konflikt ograniczony lokalnie tylko do nich (przynajmniej na razie , nie licząc tych chudzielców z Korei) linia frontu ma ogromne znaczenie
  10. linia frontu ma ogromne znaczenie - gdyby tak nie bylo to wojska obu stron nie walczylyby tak zaciekle o to by ją jeszcze bardziej przesunąć lub zmienic jej przebieg (np okrążając oddziały przeciwnika) to są elementarne taktyki wojskowe stosowane od wielu lat (okrążanie, flankowanie albo przesuniecie linii frontu tak by uzyskac dodatkowe mozliwosci ostrzału np artyleryjskiego w waznych taktycznie punktach ) , linia frontu moze sie przełozyc na wygraną ale nie zawsze musi ale jest to jeden z wazniejszych czynnikow wplywajacych na przebieg wojny (oczywiscie jest tez masa innych czynnikow takich jak zdolnosc odbudowania/zregenerowania oddziałow, wyszkolenie oddziałow, żywnosc, wyposażenie, morale , czy chociazby pogoda, wymieniac moznaby długo.) zgadza sie, to jest wlasnie ta taktyka brutalnej siły i mielenia mięsa swoich żolnierzy jaką stosuje Rosja, taktyka prymitywna ale skuteczna pod warunkiem ze ma sie odpowiednie zasoby i odpowiednią mentalnosc.
  11. HAHAHAHAH tak to skomentuje, Ukraina przegrywa wojne a to ze sie musi bronic to jest oczywista oczywistosc
  12. wnioski forumowych ekspertów ktore mnie niezmiennie bawią , kompilacja : - linia frontu nie ma znaczenia - rosyjska gospodarka upada oni tam jedzą juz tylko ziemniaki i zaraz przegrają wojne - kolejna dostawa broni teraz sie zacznie - juz nadlatują f16 teraz sie zacznie - mielenie ruskich trwa w najlepsze tymczasem (przykładowy news jakich ostatnio wiele) https://wiadomosci.wp.pl/rosjanie-przejma-dwa-kolejne-miasta-to-bedzie-katastrofa-7103896581606112a
  13. byc moze byc moze ale historia zna przyklady filmow lub seriali bardzo dobrych ktore mialy wzglednie niski budzet np Wsciekle Psy czy 12 gniewnych ludzi wiec poczekajmy z osądem
  14. jesli ktos lubi seriale w stylu FROM to byc moze zainteresuje sie nowym serialem TEACUP Grupa sąsiadów uwięziona na farmie w Georgii odkłada na bok dzielące ich różnice, by zjednoczyć się w obliczu tajemniczego i śmiertelnego zagrożenia.
  15. tak, 2002, 2004, 2007
×
×
  • Dodaj nową pozycję...