Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
2 godziny temu, LeBomB napisał(a):

Teraz wystarczy sobie wyobrazić gatunek wyższy od naszego o kolejne 12%

Ot to mogą być zwykłe dostosowania do życia w innym środowisku. Nikt nie powiedział, że ta różnica będzie dokładnie w tym samym miejscu jaka występuje między człowiekiem a szympansem.

Opublikowano
Godzinę temu, adashi napisał(a):

Te 12% to jakieś różnice w biochemii albo w genomie. W poziomie samoświadomości, to ta różnica jest raczej wyraźnie większa, jakkolwiek by to sobie nie zdefiniować.

Chodzi o fakt, że 12% różnicy w DNA między gatunkami może się przekładać na całkiem inny poziom rozwoju, funkcji mózgu, funkcji biologicznych, poznawczych itd. 

 

Opublikowano

@LeBomB

Pod warunkiem, że oba gatunki żyją w podobnym środowisku. Wtedy można z grubsza założyć, że część w DNA odpowiedzialna za podstawową budowę jak struktura kości, krwinki czerwone, krwinki białe, płytki krwi, zdolność do widzenia, do słyszenia itd itd jest taka sama bo opiera się na podobnych mechanizmach.

Jak będzie kosmita, którego gatunek pozbawiony jest np. oczu bo obraz świata generowany jest za pomocą echolokacji to te 12% różnicy w budowie DNA będzie spowodowane brakiem kodowania czym są oczy ale dodatkowym kodowaniem narządów odpowiedzialnych za echolokacje. Poziom intelektualny, zdolność do rozumowania, czucia, abstrakcyjne myślenie, to wszystko może stać na podobnym poziomie.

Ot, z języka programistycznego, te interfejsy są takie same.

Opublikowano

Niewiele z tego wynika. Różnice pomiędzy ludźmi w genomie to około pół procenta. Z kolei różnica do szympansa to około 7%-15% (raczej ani genom człowieka, ani szympansa nie jest jeszcze w 100% zmapowany, pomimo szumnych oświadczeń). Z tym że niektóre z tych różnic są jakby mało istotne, bo sprowadzają się do różnych liczby kopii tego samego genu, insercji albo delecji krótkiego kawałka. 20% różnic do człowieka to już będzie mniej więcej mysz. Tylko, że to nie idzie liniowo. To konkretne geny decydują raczej o różnicach, a nie liczba tych różnic.

Opublikowano

To ma znaczenie jedynie wtedy, kiedy się założy, że życie gdzieś tam będzie się rozwijało prawie dokładnie tak samo, jak na Ziemi, z takimi samymi budulcami, itd itp.

To bardzo egocentryczne założenie ;) 

Opublikowano

W dzisiejszych czasach nawet jak UFOK stanie przed Prezydentem USA i wspólnie zrobią konferencję prasową i oznajmią, że mamy kontakt z inną cywilizacją to natychmiast na YT powstanie milion teorii, że to manipulacja i oszustwo... :rotfl: Dzisiaj szczerze mówiąc jakby obcy chcieli zostać niezauważeni to mogą się wtopić w tłum :) Są zresztą liczne teorie o tym, także na YT... Nigdy dotąd nie było tak, żeby oficerowie służb zeznawali przed komisją Kongresu i potwierdzili całkowicie niewyjaśniane zjawiska, a i tak im się nie wierzy. Założyłem podobny wątek na LABie i został zamknięty przez moderację, nawet nie wiadomo dlaczego. No, ale tam moderacja była "specyficzna" :)

Opublikowano

No i zobacz, jakie te pół procenta powoduje choćby różnice w przeciętnej inteligencji pomiędzy rasami ludzi.

 

Co do życia w kosmosie, węgiel wydaje się być szczególnie predystynowany do podstawy, bo najłatwiej tworzy duże związki i jednocześnie reaktywne, ale że akurat aminokwasy i DNA/RNA to już zupełnie nie.

Opublikowano (edytowane)
46 minut temu, adashi napisał(a):

Niewiele z tego wynika. Różnice pomiędzy ludźmi w genomie to około pół procenta. Z kolei różnica do szympansa to około 7%-15%

Gdzieś kiedyś czytałem, że mała różnica w DNA pomiędzy ludźmi jest wynikiem tego, że jesteśmy stosunkowo młodym gatunkiem. 2 małpy na tym samym drzewie mają więcej różnić w DNA niż ludzie między sobą z 2 różnych końców świata. Coś takiego facet mówił :P

Edytowane przez Michaelred
  • Upvote 1
Opublikowano (edytowane)

W nawiązaniu do mojej wczesniejszej wypowiedzi a konkretnie pkt 4:

 

 

Pochodnia na niebie - 343 p.n.e.

 

 

Według pism Diodora Sycylijskiego Timoleona, gdy około 343 r. p.n.e. podróżował z Koryntu na Sycylię, jego drogę wskazywało kilka jasnych świateł, zwanych lampas . [1]

Chociaż postrzegano to jako znak pomocy z niebios, patrząc z nowoczesnej perspektywy, można to uznać za obserwację UFO. Według tekstu „Przez całą noc poprzedzała go płonąca na niebie pochodnia, aż do momentu, gdy eskadra zacumowała we Włoszech”. Co ciekawe, Timoleon twierdził również, że podczas tego przewodnictwa przepowiedziano mu „sławę i chwałę”, sugerując, że miała miejsce jakaś interakcja wykraczająca poza proste dostrzeżenie, prawdopodobnie komunikacja telepatyczna — znowu coś, co często twierdzi się we współczesnych spotkaniach z UFO .

Wielu historyków twierdzi, że obserwacja nie była niczym więcej niż kometą lub nawet deszczem meteorów . Jednak nie odnotowano żadnych takich zdarzeń, a ponadto światła były widoczne stale i w ustalonym kierunku aż do momentu przybycia eskadry na brzegi domu, a nie tak, jak można by się spodziewać po komecie lub meteorze.

 

 

Druga wojna punicka - 218/201 p.n.e.

 

Podczas II wojny punickiej, pomiędzy 218 a 201 r. p.n.e., odnotowano wiele dziwnych zjawisk powietrznych. [2] O kilku z nich donoszą rzymskie Annales maximi . W 218 r. p.n.e. pojawiły się doniesienia o statkach, które błyszczały na niebie, wyłaniając się z chmur. Dwa lata później, w 216 r. p.n.e., zaobserwowano podobne „błyszczące okrągłe tarcze” przelatujące przez powietrze. Każdy z opisów tych dwóch obserwacji można łatwo wyobrazić sobie jako powszechne UFO opisywane w epoce nowożytnej.

Wiele takich obserwacji miało miejsce w czasie wojny , co jest punktem przeniesionym do współczesnych konfliktów. Wielu badaczy uważa, że chaos wytworzony w konflikcie działa jako kanał dla zwiększonej aktywności UFO . Te obserwacje są również dość często widziane przez wielu świadków. Oba te szczegóły stanowią tło naszych następnych wpisów.

 

 

Obserwacja trzech księżyców - 122 r. p.n.e.

 

 

Około 122 r. p.n.e. na niebie Ariminium we Włoszech zaobserwowano kilkakrotnie „trzy księżyce” pojawiające się na niebie jednocześnie. [3] Co więcej, obiekty te były widoczne zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy.

W Księdze II swojej Historii Naturalnej Pliniusz byłby jedną z osób, które odnotowałyby to wydarzenie, stwierdzając: „Trzy księżyce pojawiły się jednocześnie za konsulatu Gnejusza Domicjusza i Gajusza Fanniusza”. Inny zapis o trzech księżycach pojawia się w Księdze I Historii Rzymskiej , gdzie mówi się: „W Ariminium jasne światło, jak dzień rozbłysło w nocy” i że „trzy księżyce stały się widoczne” w wielu częściach kraju.

Czy było to dostrzeżenie inteligentnie kierowanego statku, czy nie, jest przedmiotem debaty. Niektórzy historycy głównego nurtu postulują, że dostrzeżenia były zjawiskiem atmosferycznym. Kwestią opinii jest również, czy pisarze w tamtym czasie uznaliby to za konieczne do odnotowania.

Armia rzymska - 74 p.n.e.

 

 

Gdy armia rzymska zmierzała ku starciu z armią króla Mitrydatesa VI na terenie dzisiejszej Turcji , obie strony były świadkami czegoś zupełnie niezwykłego. [4]

Opowieść, która miała miejsce w 74 r. p.n.e., została opisana przez historyka Plutarcha. (Należy jednak zauważyć, że Plutarch nie żył w 74 r. p.n.e.) Plutarch stwierdził, że pomimo doskonałej i przyjemnej pogody, nagły huk rozległ się nad okolicą, a błysk rozprzestrzenił się po niebie. Następnie napisał, że „widziano ogromne, przypominające płomienie ciało spadające między dwie armie”.

Ponadto Plutarch podał solidny i szczegółowy opis obiektu. Stwierdził, że ma kształt dzbana na wino i kolor stopionego srebra. Obiekt wylądował między dwiema armiami, zatrzymując ich postępy. Każda armia, zarówno zafascynowana, jak i przestraszona tajemniczym statkiem przed nimi, zaczęła się wycofywać, tymczasowo wstrzymując konflikt.
 

Wisząca Kometa - 12 p.n.e.

 

 

Tak naprawdę niewiele wiadomo o tym konkretnym incydencie, ale warto go tutaj uwzględnić, po prostu ze względu na jego dziwaczny charakter w czasie, gdy na niebie powinno być bardzo mało rzeczy. W 12 r. p.n.e. dziwny obiekt „podobny do komety” po prostu unosił się nad Rzymem przez kilka dni. Następnie „stopił się” w to, co zostało opisane jako błyski przypominające pochodnie. [5]

Opis, choć krótki, nie wspomina o żadnym dźwięku ani głośnym hałasie, więc mało prawdopodobne, aby była to nagła eksplozja . Czy możliwe, że statek był pewnego rodzaju statkiem-matką, który rozproszył mniejsze, sondopodobne statki po zbadaniu obszaru podczas zawisu?

Warto też zauważyć, że wszelkie relacje z historii rzymskiej należy traktować nieco poważniej niż inne. Powodem tego jest to, że rzymscy historycy i kronikarze bieżących wydarzeń musieli przejść przez surowe procedury, aby upewnić się, że ich relacje są wiarygodne i dokładne, a dopiero wtedy relacja mogła zostać wpisana do oficjalnego zapisu.
 

Rydwany w chmurach - 70 r. n.e.

 

Być może jedną z najlepiej udokumentowanych starożytnych obserwacji była ta Józefa Flawiusza z 70 r. n.e. Według jego relacji, na niebie Judei miało miejsce tajemnicze i niepokojące widowisko. [6] Józef Flawiusz twierdził, że „widziano rydwany i oddziały żołnierzy w zbrojach biegnące wśród chmur”. Określił to spotkanie jako „cudowne zjawisko, nie do uwierzenia”.

Co jest również interesujące w zapisie tego konkretnego widzenia, to świadomość Józefa, że można mu nie uwierzyć. Na szczęście byli inni świadkowie wydarzenia, ponieważ Józef pisze, że prawdopodobnie „uznano by to za bajkę, gdyby nie relacje naocznych świadków”, którzy również to widzieli.

Co więcej, wydarzenia te miały miejsce w całym kraju, ponieważ „uzbrojone bataliony pędzące przez chmury” były widoczne nad każdym miastem. Ponadto „wielki hałas” spadał z góry, powodując „trzęsienia ziemi”. Rzymski historyk Tacyt wspominał o tym wydarzeniu w swoich pismach, stwierdzając: „Na niebie pojawiła się wizja armii w konflikcie, lśniącej zbroi”.

Choć brzmi to szalenie, wygląda na to, że chodzi o konflikt powietrzny.

 

 

Obserwacja brata papieża Piusa I - 150 r. n.e.

 

 

Choć istnieją wątpliwości ze względu na fakt, że był on jedynym świadkiem, mówi się, że brat papieża Piusa I widział UFO około 150 r. n.e. przy Via Campana we Włoszech. [7]

Do obserwacji doszło w środku popołudnia, które według świadka było jasnym, słonecznym dniem. Znikąd pojawił się obiekt, opisany przez brata jako „bestia”, który zstąpił w dół. Miał kształt i kolor „kawałka ceramiki” i miał wierzchołek w wielu kolorach, z którego wystrzeliwały „ ogniste promienie ”.

Obiekt wylądował na ziemi, powodując pojawienie się chmur kurzu. Kiedy się przejaśniło, w pobliżu obiektu widać było „ dziewicę ubraną na biało ”.

Nic więcej nie powiedziano, chociaż współcześni badacze UFO udokumentowali wiele twierdzeń o „anielskich kosmitach” ubranych na biało. Czy to mógł być jeden z nich?
 

Płonąca Tarcza - 776 r. n.e.

 

W czasach, gdy większa część dzisiejszej Europy znana była jako Francja (lub Królestwo Franków), Sigiburg w dzisiejszym Dortmundzie był atakowany przez bataliony żołnierzy saskich. [9]

W miarę postępu ataku na niebie nad nimi pojawił się jednak dziwny obiekt . Wyglądał on „jak dwie duże płonące tarcze o czerwonawym kolorze” i wydawał się „unosić” nad nimi. Nacierająca armia saska była tak przerażona, że natychmiast zawróciła, rezygnując z oblężenia Sigiburga i wycofując się w bezpieczne miejsce.

Opis wydarzeń został szczegółowo zapisany w Annales Laurissenses maiores — łacińskich annałach, które zawierają znaczną część historii regionu od 741 r. n.e. do 829 r. n.e. Choć autor nie jest ostatecznie znany, powszechnie uważa się, że pisarze tamtych czasów zapisywali wydarzenia w miarę ich występowania, a następnie w późniejszym czasie kompilowali je w ukończonym dziele.
 

Magonia - 815 r. n.e.
 

Inny zapis dziwnego lotniczego widzenia z terenu Francji miał miejsce w 816 r. n.e. na terenie dzisiejszego Lyonu i został opisany przez Agobarda z Lyonu w jego dziele De Grandine et Tonitruis . [10]

Agobard opisałby swoje doświadczenia z Magonią, krainą w chmurach , gdzie „powietrzni żeglarze” i ich powietrzne statki przebywają i czasami przybywają. To interesujące stwierdzenie.

Według pism, trzech mężczyzn i kobieta spadło na ziemię z tych statków powietrznych i zostali zaatakowani przez mieszkańców miasta, dopóki Agobard nie interweniował i nie zapobiegł ich pewnej śmierci . Nie podano jednak, co stało się z czterema żeglarzami powietrznymi po tym zdarzeniu.

 

Latający spodek nad prowincją Kii w Japonii -  1180 r.

 

Termin „latający spodek” jest powszechnie uznawany za wymyślony w 1947 r. przez reportera gazety, który usłyszał, jak Kenneth Arnold opisywał UFO, które widział podczas lotu. Pilot opisał, jak UFO poruszały się jak spodek przeskakujący nad wodą. Chociaż sam Arnold nie użył tego terminu, zwrot „latające spodki” zaczął pojawiać się w gazetach na całym świecie wkrótce potem.

Jednakże co najmniej jeden japoński rybak użył podobnego sformułowania 800 lat wcześniej, kiedy on i kilku innych rybaków było świadkami dziwnego zjawiska na nocnym niebie. Niezwykle jasny obiekt został opisany jako „ naczynie gliniane ”. UFO zostało po raz pierwszy dostrzeżone, gdy leciało z góry Nyoigadake w prowincji Kii w kierunku północno-wschodnim. Jednak nagle zmieniło kierunek i zniknęło za horyzontem, pozostawiając po sobie tylko jasny, świetlisty ślad.

 


Generał Yoritsune wydaje rozkaz przeprowadzenia pierwszego dochodzenia w sprawie UAP - Japonia 1235 r.


 

Jeśli Japonia może wysunąć uzasadnione roszczenie do terminu „latający spodek”, to może również pochwalić się zleceniem pierwszego oficjalnego dochodzenia w sprawie obserwacji UFO, odnotowanej w Azuma Kagami (średniowiecznym japońskim tekście). W 1235 r., 55 lat po obserwacjach w prowincji Kii, generał Yoritsune i jego wojska rozbili obóz na noc, gdy zobaczyli dziwne światła na nocnym niebie.

Pokaz trwał godzinami, światła okrążały się nawzajem i poruszały po niebie w pętlach. Najwyraźniej wstrząśnięty Yoritsune nakazał swoim najinteligentniejszym ludziom zbadać sprawę i złożyć mu raport. Co ciekawe, ich ustalenia były bardzo podobne do wielu współczesnych „śledztw”, ponieważ zapewnili generała, że nie było nic złowrogiego w tym, czego byli świadkami. Powiedzieli, że było to „całkowicie naturalne” i po prostu „wiatr, który kołysał gwiazdy ”.
 

Pierwsze udokumentowane dostrzeżenie UFO w Ameryce Północnej - Massachusetts, 1638 r.
 

W dzienniku gubernatora Johna Winthropa odnotowano to, co powszechnie uważa się za pierwsze udokumentowane dostrzeżenie UFO w Ameryce Północnej. Winthrop napisał, że zazwyczaj „trzeźwy, dyskretny” mężczyzna o nazwisku James Everell (wraz z dwoma innymi, których nazwisk nie wymieniono) był świadkiem wielkiego światła na nocnym niebie nad brzegami Muddy River, niedaleko Bostonu.

Świadkowie stwierdzili, że gdy obiekt stał nieruchomo, „zapalił się”, a gdy był w ruchu, „przybrał kształt świni”. Byłoby to najłatwiejsze odniesienie, jakie Everell, który był hodowcą świń, miałby do tego, czego był świadkiem. UFO mogło mieć kształt cygara.

Trzech świadków podążało za światłami przez około 1,6 km (1 milę), zauważając, że były „ szybkie jak strzała ”, gdy się przemieszczały, zanim zniknęły im z oczu. Relacja Winthropa na temat tego incydentu jest jedyną znaną.
 

Bitwa powietrzna nad Bazyleą w Szwajcarii, 1566 r.
 

7 sierpnia 1566 r. w Bazylei w Szwajcarii nie tylko zauważono wiele UFO, ale także zdawało się, że biorą udział w bitwie . Incydent został odnotowany przez Samuela Cocciusa, który pisał dla lokalnej gazety.

Tego dnia o wschodzie słońca widziano wiele dużych, czarnych kul poruszających się z dużą prędkością w powietrzu. Zderzały się ze sobą, jakby walczyły. Wiele z nich zrobiło się czerwonych, zanim zniknęły z pola widzenia. Incydent trwał kilka godzin, zanim zniknęły, pozostawiając mieszkańców miasta w kontemplacji tego, czego właśnie byli świadkami. Badacze i badacze UFO zauważyli, że opisy sposobu poruszania się obiektów były niemal identyczne z nowoczesnymi doniesieniami o UFO.

Bardzo podobną relację zapisał Hans Glaser w Norymberdze pięć lat wcześniej. Mieszkańcy wioski obudzili się, widząc dziwne obiekty na niebie, które następnie zdawały się toczyć bitwę.

basel-1566-titel.webp

 

tych historii jest znacznie wiecej to tylko wybrane przykłady

 

 

Edytowane przez Oldman
  • Upvote 2
Opublikowano

Bym się aż tak bardzo nie rozpędzał w temacie analizy wydarzeń historycznych. Historia ogólnie jest mocno przereklamowana :) 
Losową książką, którą mogę polecić w tym temacie to np. to:
PHILIPS-TOM-PRAWDA-R600-306x490.jpg


 

6 godzin temu, adashi napisał(a):

Co do życia w kosmosie, węgiel wydaje się być szczególnie predystynowany do podstawy, bo najłatwiej tworzy duże związki i jednocześnie reaktywne, ale że akurat aminokwasy i DNA/RNA to już zupełnie nie.

Tak przynajmniej nam się wydaje, ale mamy kontakt jedynie z życiem na naszej planecie, więc jak to może być we wszechświecie z tym życiem? No, na pewno nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie większości możliwości, ale czasami możemy przeczytać ciekawe książki sf w temacie "życia egzotycznego" :E 
Oto przykład takiej książki:
352x500.jpg
Bardzo polecam :)

Opublikowano
20 godzin temu, cichy45 napisał(a):

Proszę zwrócić uwagę że nie jest to rozmycie przez długi czas naświetlenia ani brak fokusa - gwiazdy w tle są ostre.

Podany czas 1/30s przy podanym obiektywie 600mm, to jest długi czas naświetlania.
Głębia ostrości przy takich ogniskowych jest bardzo płytka i to że gwiazdy wydają się ostre nie oznacza, że domniemany obiekt w tej głębi się mieści.

 

Trzeba by mieć ten plik w ręce i możliwości jego analizy, żeby cokolwiek powiedzieć. Screeny wklejone do sieci nie są dowodem na cokolwiek.

Opublikowano

Rozmowa z płk Ryszardem Grundmanem*; byłym szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju. Rozmawia redaktor portalu Onet.pl, Wojciech Harpula
 

* Płk dypl. pil. Ryszard Grundman – pilot myśliwski, jeden z pierwszych polskich pilotów samolotów odrzutowych. Był dowódcą I Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" i szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju. 

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_Grundman

 

 

Siły lotnicze PRL gromadziły i analizowały meldunki pilotów na temat spotkań z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi.

W teczce "sprawy niewyjaśnione" zebrało się kilkadziesiąt raportów. W latach 90. bezcenne dane zniknęły ze sztabu.
 

Wie pan, że większość osób słysząc o latających spodkach uśmiecha się z politowaniem?

 

Wiem. Jednak pilotom wojskowym, którzy widzieli na własne oczy niezidentyfikowane obiekty latające, daleko jest do śmiechu. Nie twierdzą, że spotkali UFO, ale uważają, że zdarzyło im się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Proszę sobie wyobrazić, że podczas lotu ćwiczebnego nagle podlatuje do pana maszyny pulsujący zmiennym światłem "spodek" i zaczyna wykonywać manewry zaprzeczające prawom fizyki.Jakby pan wtedy się zachował?

 

Nie wiem. Takie przypadki faktycznie się zdarzały?

 

W latach 80-tych, gdy byłem szefem Służby Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju, meldunki o obiektach, których zachowania nie umiano wytłumaczyć, dostawałem stosunkowo często. Do końca mojej służby, czyli do 1992 r., uzbierało się ich co najmniej kilkadziesiąt. Wszystkie lądowały w specjalnej teczce "spraw niewyjaśnionych". Razem z płk Jerzym Topolnickim, moim ówczesnym bezpośrednim przełożonym, staraliśmy się je analizować, ale niewiele można zrobić mając do dyspozycji jedynie suchy meldunek pilota. Uznaliśmy jednak, że jeżeli my czegoś nie rozumiemy, to nie jest powiedziane, że za 50 lat nadal nikt nie będzie w stanie wyjaśnić tych zjawisk. Nie mogłem zamykać oczu na zdarzenia, które mogły zagrozić bezpieczeństwu lotów. To była moja rola służbowa.

 

W polskim wojsku nikt wcześniej ani nikt później nie zbierał raportów o UFO?

 

Byłem pierwszym wojskowym, który zainteresował się poważniej tą tematyką. Jeżeli ma się w ręku meldunek doświadczonego pilota wojskowego, oficera, którego trudno podejrzewać o brak kompetencji w ocenie zjawisk atmosferycznych i wyglądu ziemskich pojazdów latających, to nie należy wyrzucać go do kosza. Wojskowe instrukcje nie obejmowały oczywiście UFO, bo wprowadzenie takiego terminu do oficjalnego dokumentu byłoby równoznaczne z tym, że istnienie obiektów latających pochodzenia pozaziemskiego jest uznane nie tylko przez Wojsko Polskie, ale też przez siły zbrojne całego Układu Warszawskiego. Przepisy instrukcji wojskowych były bowiem znormalizowane w całym Układzie. Nikt nie zabraniał jednak gromadzenia danych na temat dziwnych zjawisk przestrzeni powietrznej. Robiłem to i miałem nadzieję, że moja praca będzie kontynuowana.

 

A była kontynuowana?

 

Niestety nie. Nikt w polskim wojsku nie zajmuje się dziś niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Ufolodzy czasami mówią, że nasza armia ukrywa informacje o UFO. Nie ukrywa, bo ich nie ma. Po moim odejściu ze sztabu zaprzestano systematycznego zbierania raportów na ten temat. Szkoda. Armie państw zachodnich badają niezwykłe zjawiska, robią to także Rosjanie.

 

A co stało się z zebranymi przez pana raportami?

 

Po moim odejściu ze sztabu teczka z meldunkami zniknęła.

 

Zniknęła?

 

Zniknęła. Nie ma jej.

 

A co się z nią stało?

 

Nie wiem. Może ktoś zabrał sobie meldunki na pamiątkę. Nie potraktowano tej sprawy poważnie. Żałuję, bo gdyby nadal zbierano tego typu sygnały, to mielibyśmy do dyspozycji dane obejmujące okres ponad 20 lat. Można by się pokusić o ich analizę i próbować wyłapać prawidłowości dotyczące pojawiania się i zachowania niezidentyfikowanych obiektów latających. A tak, skoro nie ma materiału, to nie ma czego analizować.

 

Kiedy po raz pierwszy dostał pan meldunek o spotkaniu samolotu wojskowego z niezidentyfikowanym obiektem latającym?

 

Nie pamiętam dokładnej daty, ale najwięcej sygnałów dotyczyło wydarzeń z 11 grudnia 1982 r. W nocy stacje radiolokacyjne w różnych częściach Polski zaczęły meldować o wykryciu poruszających się z ogromną prędkością obiektów. W sumie nad naszym terytorium zaobserwowano ich aż 16. Samoloty myśliwskie dostały rozkaz startu i zestrzelenia przeciwnika, ale żadnej z maszyn nie udało się zlokalizować celów. Dziwne obiekty pojawiły się wtedy także nad NRD, Czechosłowacją i wschodnią częścią ZSRR. Obawiano się nawet, że rozpoczął się atak NATO. W tym przypadku nie mamy do czynienia z obserwacją jednego pilota, tylko zdarzeniem, które uruchomiło całą machinę wojskową i zaangażowało setki osób. Wszyscy nie mogli ulec złudzeniu. A tym bardziej złudzeniu nie mógł ulec radar.

 

Stacje radiolokacyjne często wykrywały tego typu obiekty?

 

Nie. Najczęściej nie wykrywały niczego. Radary tylko kilka razy dały pełny obraz sytuacji. Dysponuję relacją z 1955 r. Podczas ćwiczeń Układu Warszawskiego stacja radiolokacyjna w rejonie Warszawy namierzyła dwa cele nad Zatoką Gdańską. Poruszały się z prędkością 2300 km/h na wysokości 20 tys. metrów. W tych czasach nie istniał żaden samolot o takich osiągach. Co jeszcze dziwniejsze, w pewnym momencie oba obiekty zrobiły zwrot o 90 stopni. Dosłownie w miejscu, bez żadnego promienia skrętu. Takiego manewru na tak dużej prędkości nie da się wykonać. Nie są w stanie zrobić tego nawet współczesne, najnowocześniejsze samoloty. A co dopiero 50 lat temu.

 

I co się stało z tymi obiektami?

 

Poleciały na Litwę, potem przemieściły się w okolice Lwowa i wtedy zniknęły z ekranów stacji. Wtedy nikt nie wysłał myśliwców w celu podjęcia próby przechwycenia obiektu. Ale np. jesienią 1983 r. obiekt w kształcie "cygara" był ścigany najpierw przez dwa śmigłowce, a potem przez myśliwiec Su-20.

 

Co wtedy się stało?

 

W jednostce w Łęczycy namierzono lecący z dużą prędkością na małej wysokości obiekt o kształcie przypominającym cygaro. W pościg za nim wysłano dwa śmigłowce i zaalarmowano lotnisko wojskowe w Powidzu. Śmigłowce nie były jednak w stanie dojść do obiektu na odległość mniejszą niż 30 km. W Powidzu, gdy to "coś" nadleciało nad jednostkę wyłączyły się urządzenia elektryczne, padła łączność. Przelatujące nad pasem startowym świecące "cygaro" widziało w Powidzu kilkunastu żołnierzy. Obiekt skierował się w stronę Poznania. Z bazy w Krzesinach wysłano myśliwiec. Pilot nie mógł jednak namierzyć celu, który gdzieś się "zgubił". Incydent badała wojskowa komisja, która przesłuchała wszystkich świadków. Raport nie zawierał żadnych końcowych wniosków. Stwierdzono, że należy materiał poddać dalszej analizie i wykazać szczególną uwagę przy podobnych tego typu zdarzeniach. Zachowywałem więc czujność, tym bardziej, że o dziwnych obiektach meldowali nie tylko piloci.

 

To znaczy?

 

Czasem wysyłano patrole po otrzymaniu sygnałów, że "coś" dziwnego wylądowało w lesie lub na łące. Pamiętam meldunek oficera dyżurnego WSW do Centralnego Stanowiska Dowodzenia. To też był 1983 r. Oficer poinformował, że do patrolu WSW w Kobyłce pod Warszawą zgłosili się cywile. Prosili, żeby sprawdzić las, bo tam dzieje się coś dziwnego, widać jakieś światło.

 

Może ktoś sobie po prostu "jaja" robił z WSW?

 

Nie wiem, jakie były intencje cywilów, ale w raporcie napisano, że patrol po przejściu kilkuset metrów w las, dostrzegł silne światło. Żołnierze mieli wrażenie, że to blask pożaru. Podeszli bliżej do polany i zobaczyli wiszący 10 metrów nad polaną obiekt o kształcie "cygara". Miał ok. 50 metrów długości, silnie świecił na czerwono. Żołnierze byli w szoku. Nie strzelali, nic nie mówili, byli w stanie tylko patrzeć. Po chwili obiekt zmienił światło na seledynowe, zielone, niebieskie i w końcu na silnie pulsujące czerwone. Wtedy w zupełnej ciszy "cygaro" wyleciało z ogromną prędkością w górę. Patrol poszedł na polanę, ale nie znalazł żadnych śladów. Co typowe, meldunek został przyjęty bez odnotowania w raporcie. Potraktowano go jako ciekawostkę.

 

Takie meldunki często traktowano w wojsku jako ciekawostkę?

 

Często. Sam nie do końca wiedziałem, jak się do nich odnosić. Chciałem poradzić się przełożonego. Poszedłem więc do płk Topolnickiego. Mówię mu, że od czasu do czasu pojawiają się nad Polską tajemnicze obiekty i pytam, co on o tym myśli. On wtedy z tajemniczą miną mówi do mnie: poczekaj, coś ci pokażę. Wyjął z sejfu raport dwóch pilotów z Wybrzeża, którzy podczas dyżuru bojowego spotkali się nad Bałtykiem z niezidentyfikowanym obiektem. Zostali naprowadzeni na niego przez obsługę naziemną, która widziała go na radarach. Zbliżyli się do niego na odległość niespełna 200 metrów. Obiekt miał kształt podłużnego walca o długości blisko sześciu metrów. Był czarny, nie miał żadnych znaków rozpoznawczych, usterzeń, silników czy otworów, nie ciągnął też za sobą żadnej smugi. Gdy pilot włączył w "Iskrze" pełne uzbrojenie i poprosił o zgodę na użycie broni, obiekt zaczął gwałtownie manewrować. Załoga straciła go z oczu. Zniknął także z radarów. To było bardzo dziwne. Pamiętam jeszcze nazwiska pilotów: kpt. Zbigniew Praszczałek i ppor. Marek Jacewicz. Trudno w tym przypadku mówić o złudzeniu.

 

W środowisku pilotów wojskowych chętnie mówiono o spotkaniach z tajemniczymi obiektami latającymi?

 

Wręcz przeciwnie. Opowiadając o spotkaniu z "latającym spodkiem" bardzo łatwo można było narazić się na kpiny kolegów i utratę prestiżu. W bardzo wielu przypadkach piloci nie przyznawali się, że natknęli się w powietrzu na coś zupełnie nieznanego. Woleli o tym zapomnieć. Nawet jeśli obiekt widziało kilku pilotów, to po wylądowaniu żaden nie kwapił się do rozmowy o nim.

 

Sytuacje, gdy z "latającym spodkiem" spotkało się kilka samolotów też się zdarzały?

 

Tak. Raz, w 1980 r., na niezidentyfikowany obiekt natknęło się aż siedem samolotów. Migi-21 z bazy w Mierzęcicach ćwiczyły przechwycenia. W pewnym momencie lecący jeden za drugim piloci zauważyli, że podlatuje do nich pulsujący zmiennym światłem obiekt w kształcie "spodka" z błękitno-szarą kopułą. Był wielkości trzech samolotów. Podlatywał kolejno do każdego samolotu, wykonując przy tym manewry zaprzeczające prawom fizyki. Gwałtownie zmieniał kierunki lotu w pionie i poziomie. Piloci byli przestraszeni, bo takich manewrów nie jest w stanie wykonywać żaden obiekt posiadający jakąś masę. Skrócili lot, chcieli jak najszybciej wylądować. Jeden z nich, w momencie gdy obiekt znalazł się przed jego samolotem, wykonał kilka zdjęć z fotokarabinu.

 

Co było na tych zdjęciach?

 

Na fotografii wykonanej z odległości 800 metrów widać jedynie czarno-biały punkt. Jednak zachowanie pilotów podczas lądowania świadczy, że spotkanie z tym obiektem musiało zrobić na nich bardzo duże wrażenie. Aż sześciu z nich zerwało opony podczas lądowania. Wszyscy byli bardzo doświadczeni, a mimo to hamowali za ostro. Po lądowaniu, gdy zebrali się obok startowego stanowiska dowodzenia, nic nie mówili o spotkaniu z tajemniczym "spodkiem". Dopiero gdy pierwszy wspomniał, że widział coś dziwnego w powietrzu, kolejni zaczęli przyznawać, że im również towarzyszyło przez pewien czas coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli. Okazało się, że stacje radiolokacyjne również widziały obiekt, ale żołnierze uznali, że skoro punkt pojawił się tak nagle i równie niespodziewanie zniknął, to pewnie popełnili błąd albo szwankuje sprzęt.

 

Meldunki dotyczące UFO wyglądały najczęściej właśnie tak? Piloci widzą dziwny obiekt, ale nie ma żadnych materialnych dowodów na to, że faktycznie go widzieli?

 

Jeżeli nie było zapisu ze stacji radiolokacyjnej, to opieraliśmy się tylko na słowach pilotów. Oczywiście, że w powietrzu łatwo można ulec złudzeniu i pewnie część "spotkań" da się racjonalnie wytłumaczyć, ale z pewnością nie wszystkie. Piloci są przygotowani na bardzo różne sytuacje, ale wszyscy, którzy zetknęli się z niezidentyfikowanym obiektem latającym powtarzają, że było to coś niesamowitego, nieziemskiego. Coś, czego nie są w stanie wyjaśnić na gruncie dostępnej im wiedzy. I jeszcze jedno: piloci przyznawali, choć niechętnie, że podczas spotkania z niezidentyfikowanym obiektem latającym paraliżował ich strach. Działały oczywiście odruchy: wykonywali manewry, meldowali, wykonywali procedury związane z użyciem broni. Przede wszystkim jednak bali się. I nie był to strach o własne życie czy obawa, że zaraz będą musieli zestrzelić obiekt. Bali się, bo zetknięcie z nieznanym, z tajemnicą, zawsze wywołuje strach.

 

Myśli pan, że piloci dzisiaj piloci wojskowi również spotykają niezidentyfikowane obiekty latające?

 

Pewnie tak. Tyle że dzisiaj nasze samoloty wojskowe wykonują o wiele mniej lotów niż w latach 70. i 80. "Zimna wojna" się skończyła, wojska lotnicze mają trochę inne zadania i możliwości. Lektura współczesnych meldunków dotyczących niezidentyfikowanych obiektów latających byłaby jednak na pewno bardzo ciekawa.

 

A pan na swój własny użytek tłumaczył sobie jakoś istotę tych fenomenów?

 

Zawsze patrzyłem krytycznie na każdy meldunek. Być może dlatego, że przez 42 lata służby wojskowej nigdy nie widziałem niezidentyfikowanych obiektów latających. Starałem się podchodzić do sprawy racjonalnie. Jednak były przypadki, przy których mój zdrowy rozsądek kapitulował. Pilot wie, czego spodziewać się w powietrzu. I jeśli melduje precyzyjnie, że obiekt wykonywał manewry, którego nie jest w stanie wykonać żadna maszyna zbudowana na ziemi, to nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć. A tym bardziej nie mam powodu, by nie wierzyć kilku pilotom. W powietrzu nie zdarzają się zbiorowe halucynacje.

 

Mam rozumieć, że podczas swojej służby w wojskach lotniczych uwierzył pan w UFO?

 

Nie. Jeżeli jednak czegoś nie rozumiemy, to nie można powiedzieć, że tego nie ma. Wolę powiedzieć: nie wiem. Po prostu nie wiem. Gdyby wojsko i instytucje cywilne podeszły do tematu poważnie, a nie odkładały go automatycznie na półkę z "ciekawostkami", to może wiedzielibyśmy więcej. Póki co pozostaje nam pogodzić się ze swoją niewiedzą.

  • Like 1

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

  • Popularne tematy

  • Najnowsze posty

    • Zrobiłem sobie porównanie PT on/off  Jak dla mnie wyłączony wygląda lepiej   https://imgsli.com/MzMwNTgx
    • https://www.komputronik.pl/search/category/1099?query=b580 Pierwsze B580 w komputroniku  
    • Ta, tam gdzie sie kupuje wirtualne kocie uszka za 30zl  
    • Nie. To normalne nie jest. Spam bo w jednej dyskusji musisz zareagować na każdy post. Jak autysta.   Albo dyskutuj, albo ignoruj.
    • Zacznę od końca. Argument o późnym ogłaszaniu gier jest spoko. Tylko moim zdaniem to nie jest kwestia ogłaszania a INWESTOWANIA w gry. Moim zdaniem core gaming już jest daleeeko na poboczu, tak samo jak widziałem na długo wcześniej jak Meta olała PC gaming kompletnie, a TEŻ wtedy ludzie mi pisali na forum oculusa, że jakieś bzdury wypisuję i czarnowidzę. Także zobaczymy za rok, ale myślę, że wyjdzie, że niestety miałem rację.  Ta wypowiedź wyżej: - NEW USERS - czyli gość mówi o non-gamerach, o ludziach co chcą z rodziną pociąg na stole zbudować z dzieciakami w MR, o pani Zosi, która sobie przymierzy sukienkę w wirtualnym lustrze, o ludziach którzy zamienią swój dom w akwarium czy muzeum, z rekwizytami muzealnymi na wyciągnięcie ręki, rozłożonymi automatycznym algorytmem na ich własnych meblach w pokoju. TO są Ci "nowi użytkownicy". A nie, że nowi gracze.  Dalej zauważ: Napisał "1." -  Czyli PIERWSZE I NAJWAŻNIEJSZE - i co tu mamy? MR, któy jest antytezą gamingu. Gówniana imersja w porównaniu do VR (poza grami typu tenis, Wu70 już się pewnie zabierał za transparenty protestacyjne jak to czyta ) Brak kontrolerów, nieusuwalny input lag, brak precyzji itp. To jest naturalna platforma dla grupy ludzi, w których celują producenci gier na komóreczki. Dalej masz "broader range of apps". Z marketingowego na nasze: "dorzucamy masę nie-gier" A dalej perełka "what users want: SOCIAL gaming (bleeee....), rozrywka (czyli niegry, albo ledwo-ledwo interaktywne lub nieinteraktywne "przeżycia" typu oglądanie filmu), dalej masz nawet free-to-play (o, to ciekawe bo dopiero co skasowali kilka swoich własnych F2P przecież) a na SAMYM KOŃCU chyba też i tak tylko z punktu widzenia marketingu, bo wiedzieli, że się gracze wkurzą... dodali im łaskawie ten "core gaming". Ale i tak nie mogli się powstrzymać i zakończyli na "MR FIRST". To zresztą nie wymaga takiego rozebrania na części jakie zrobiłem, bo po prostu to oficjalnie mówią, że idą całą parą w non-gaming i wszystko co związane z MR i XR, o VR nawet nie wspomina się w newsach o np. Google XR. XR to znaczy wszystko, w tym VR, ale jakoś te VR nie wydaje się być nawet na tyle istotne, aby o nim wspominać czy to na spotkaniach z inwestorami czy w wywiadach i tekstach dla prasy.  Dla mnie sprawa jest jasna. Core gaming dostanie ochłapy albo nic. Dokończą co zaczęli powiedzmy w do końca roku 2022 i tyle. Zresztą nie tylko Meta ma takie podejście. Nawet niektórzy developerzy olewają gry VR i przestawiają się na tworzenie treści albo "gier" MR.  A to, że wyszedł Batman to trochę jak pisać, że PS2 nadal będzie dostawać zarąbiste duże gry w 2006 i 2007, bo mamy koniec roku 2005, a właśnie wyszedł megahit God Of War. Wyszedł bo zaczęli go robić sporo wcześniej, ale w 2005r. nikt już dużej gry pod PS2 nie zaczynał robić. Podobną analogię można znaleźć w przypadku PS Vity, Dreamcasta, Amigi.    Nawet nie chodzi o exy. Gry typu F1 2023 i F1 2024 nie dostały supportu dla PSVR2, choć chyba 2022 go miało. Jak go dostała wersja PC, to znaczy, że to nie było dużym kosztem, a Sony zawaliło nawet to. Niestety F1 to nie jedyna gra multiplatformowa, której na PC VR2 nie ma choć na PC VR jest. To jest tak symptomatyczne, że już nie ma nawet promila szans, że Sony PSVR2 nie udupiło. A że niektórzy to wieszczyli od początku, od premiery PSVR2 to tylko dlatego, że było to wyraźnie widać już wtedy - brak potężnych zapowiedzi mnóstwa dobrych gier, o przygotowaniu na premierę nie wspominając, bo tu zawalono tyle, że napisałem na labie jeszcze całą ścianę na ten temat   Jest niszowy, bo interesuje tylko graczy core. A Sony olało zadbanie o atrakcyjność PSVR2 dla graczy core. To że w ogóle ten sprzęt jakośtam się sprzedał to tylko i wyłącznie sprawa gier typu Gran Turismo 7 czy Horizona VR, ta odrobina gier dla graczy core musi im wystarczyć. Ale jest jeszcze jedna sprawa: gracze core zainteresowani VR mieli już PSVR1 albo PCVR. Olanie zrobienia choćby emulacji czy portów choćby 2/3 hitów z PSVR1 to była katastrofalna pomyłka i strzał w stopę. Brak wsparcia dla PC od początku obniżał atrakcyjność sprzętu na długo przed premierą Questa 3. A można było będąc wielką korporacją Sony, zadbać o to, aby był soft oferujący tryb ekranu 3D. Wyobraź sobie ile gier by wpadło na listę "Dla tego warto mieć PSVR2" jakby zamiast ryzykownych i kosztownych z punktu widzenia wydawców gier VR, Sony dało do większości ważnych gier tryb 3D. Po prostu w VR masz ekran wirtualny z perfekcyjnym 3D (no, pomijając obraz w ruchu na wyższej jasności wyświetlaczy). Jest mnóstwo gier z PS4, które chodzą w 120fps. Można było dać im poprawkę. Jak MS w grach z x360 potrafił podbić framerate 2x mimo że gra miała lock na 30fps, to Sony też mogło zrobić patche do 3D. Amatorzy w 3D Vision community potrafili sami, a wielkie korpo nie dałoby rady? Wyobraź sobie, że wiele gier ma porty na Switcha. Nawet tak ciężkie gry jak Hogwart's Legacy. No to skoro na Switchu to leci w 30fps to bez problemu można byłoby dawać do gier na PS5 tryb grania w 3D. 10x lepsza różnica niż pomiędzy PS5 a superpecetem z ray-tracingiem.  Nie zadbano nawet o filmiki w 90fps czy 120fps aby prezentować gry VR w sklepie Playstation. Bo co? Bo "industry standards" nie pasują? Ale przecież PS5 jest "trochę" zdolniejsze niż chipy w Queście 2, także w kwestii dekodowania video.  Sony nie zrobiło nic z tego co było oczywiste.    Taaa. poszedł po rozum. Dając 2x wyższą cenę (1700-2000 vs 3400-4200) za PS5pro w porównaniu do PS4pro, przy czym nie dając najważniejszej zalety PS4pro czyli 25% szybszego CPU. Do tego brak napędu. Tam w Sony nie został nikt z rozumiem w głowie. Ci co mieli rozum, od ponad 5 lat już nie szefują działowi Playstation w Sony A nie kosztują, bo Sony chce wypchnąć co natrzaskało i zamknąć temat PSVR2 i VR ogólnie.  Które to live service? Rogal to tylko ten Compound, ale on się tak tylko nazywa. Z typowymi rogalami nie ma nic wspólnego. Dla mnie to jest wirtualna gierka w stylu strzelnicy w parku rozrywki. Włączam, wydurniam się udając Terminatora czy innego Johna Wicka i się dobrze bawię. Ale cała zabawa wtedy polega na maksymalizowaniu funu kosztem ostrożności więc bardzo szybko ginę i przełączam grę na inną. To nie tak, że tylko w Compounda nawalam i nic więcej. Ostatnio ze zdrowiem słabiej to i mniej okazji do grania, covid mi cały miesiąc przerwy zrobił. Ale się pogra. Może nie na Queście 2, bo jeszcze upgrade'u do Q3 nie było i się niestety finansowo nie zapowiada, żeby się prędko wydarzył.      PS. Kupiłem dwa i..   jeden podróba bo tylko takie mają na aliexpressie - ten nie działał poprawnie wcale i leży sobie w szafie teraz. A drugi to naprawiony od oryginalnego kontrolera od Q2, choć Chinol zapewnia, że funkiel nówka nieśmigana Długo nie podziałał. Teraz kupię całą garść chyba. Radzę Wam do Questów 2 i 3 też zawczasu pokupować analogi.  Owszem, to były ok 2 miechy używania dość intensywnie, choć wychowany w czasach gdy chleb był po 20gr a joystick po 30zł, zawsze obchodzę się z kontrolerami ostrożnie i nigdy jakoś specjalnie nie wyginam/wciskam.      Jasne, ale ja pisałem o tych standalone na Questa. Ograłem już prawie każdą z tych dobrych i średnich. Jako weteran arcadówek od 25 lat, w tym TYSIĄCE godzin w Gridach wszelkiej maści na PC i wcześniej gdy zwało się to Toca Race Driver, stwierdzam, że GRID na Questa 2/3 to niestety popierdółka. Ktoś kto nie bawił się tego typu grami od badzo dawna w dużo lepszej jakości (PGR, Burnout na konsolach i Grid 1,2 3 w 3D na PC) może się będzie bawił dobrze, choć braku kółka nic nie naprawi. Trasy są po prostu zbyt biedne, zbyt puste, nie ma tu niczego, co by przyciągało. Imersja z VR niby jest, ale większą 10x ma się grając na PC z roku 2008 używając monitora (i okularów) 3D Vision. Myślę, że pewne minimum to dopiero jak będzie 2x szybszy (efektywnie, nie na papierze, W GRACH) procesor i 50-200% (bo nie wiem, trudno powiedzieć ile) lepsze GPU niż Quest 3. No i oczywiście support dla kierownic na USB, albo przynajmniej 3x szybszy tracking video żeby sobie mogli ludzie grać na kierownicach zrobionch z dekla od wiadra po farbie, nabitego gwoździem do kłody drewna położonej na stole przed sobą Od siebie dodam, że PCVR też w pewnym momencie nie nadawało się do grania w wyścigi. 2500K 4.5GHz + GTX 760 + Rift DevKit 2 = za mało widocznych detali, żeby móc się jakkolwiek cieszyć z wizualiów. To minęło i dziś Quest 3 ma ekran mający 11x więcej sub-pixeli niż DK2, a wydajność lepszą w Assetto Corsa (pierwsza część)  od 760tki osiągają nawet GPU w tanich laptopach. Problem więc przestał istnieć i pewnego dnia przestanie istnieć też w standalone. Niestety kilka dni temu przedstawiciel Mety się wypowiadał, że absolutnie nie idą w stronę pomysłu, że headset na łbie, a moduł obliczeniowy osobno jak z Vision PRO. Podawał całkiem sensowne argumenty... które kompletnie nie mają sensu w przypadku core gamingu, bo a) wystarczyłoby dać kabel b) to nie dałoby trochę lepszych wizualiów czy lżejszego headsetu, co gość uznaje najwyraźniej za mało atrakcyjne, a raczej zamiast tego przysunęły moment, w którym standalone nadaje się do "normalnego" grania w wiele gatunków gier o wiele lat. Np. zamist czekać do 2035, już w 2024. Przeszkadzałby wam samorozpinający się w razie zahaczenia kabelek idący do pudełka jakie macie przy pasku czy na plecach, gdyby dzięki temu CPU i GPU dostało 60Watt zamiast 10Watt? Mi nie, a portable PC gaming nagle zaczałby mieć sens i podbijać świat. Mimo że specyfikacja takiego sprzętu byłaby poniżej high-endowego PC z roku 2016 i nadal by była dość niska rozdziałka i brak opcji pogrania w gry typu AC: Competizine (która to gra tak naprawdę zaczyna mieć sens dopiero gdzieś od poziomu 5600/1200f + 3080/4070, a nawet na lepszych i tak się gra nie na high/ultra tylko na medium. Ale to nie szkodzi. Ważne, żeby otworzyć furtkę do gier, których brak na Questach standalone odpycha wielu pecetowców od VRu.   Nic się nie martw. Też ostatnio byłem chory ale wyzdrowiałem. To nie wina VRu, tylko Twojego ciała. Jak nie masz energii to cała masa gier odpada. Sam grałbym w VR 2x mniej gdyby nie to, że się specjalnie staram wstrzelać dokłądnie  w ten moment, w którym mam najwięcej sił i energii do grania. Zmęczony to za wolno się poruszam w Beat Saberze, w Compound ciągle ginę co psuje fun, a w grach typu Red Matter 2 czy 7th Guest dosłownie się zawieszam prawie zasypiając zamiast się zająć zagadką i kiszę się na łatwym zadaniu 50 minut zamiast 5 minut, bo jestem półprzytomny i prawie już śpię. Metro wygląda na nudy straszne, ale ja nie lubię takich klimatów. Odejmując setting i wizualia, ta gra wygląda gameplayowo na nużyznę, generic shooterek i tyle. Jak zagrałeś bo NRgeek polecił, to nie słuchaj go bo on bardzo dużo bzdurzy w temacie VRu (i tak dobrze, że się trochę ogarnął i zaczął rozumieć zalety VRu, ale jak słyszę, że VR się mu kurzy i dopiero takie gry jak Metro sprawiają, że chce mu się grać, to ręce opadają )     Cel: Byle inaczej. Cel osiągnięty.   (mowa o MS FS 2020)  MS FS 2024 na średnim kompie w wysokich detalach w 60fps? Po pierwsze to 60Hz to migotaniem zabija w VR. A po drugie to na średnio-wysokich to MS FS 2020 spada do 5x fps w MS FS 2020. Coś Ty wykombinował, że masz 60? W sensie od dzwona 60 czy jak? Bo chyba nie latając nisko nad miastem, pod wieżą Fajfla czy pomiędzy drzewami w zalesionej lokacji?  Nagraj jakiś filmik, nie "bo masz mi udowodnić, bo się chcę kłócić w necie!" tylko po prostu bardzo chętnie bym zobaczył jak to wygląda. Jak masz rację Ty a nie kilka osób na YT które testowały MS FS 2024 w VR, to się bardzo ucieszę Ale to jest teraz oficjalnie. Gry na PC VR będą to mieć, a pewnie i pewnego dnia Questy (może nie 3, tylko następcy, nie wiem, wolałbym nie na Q3, bo budżet prądu na GPU/CPU dla renderingu gry spadnie Aż się prosi to wstawić:  Pobić może nie, ale wyrównać, a wtedy Crystal Super nie będzie już najlepszy. Reszczie odpiszę później, bo już późno a ten post i tak ma pół kilometra długości
  • Aktywni użytkownicy

×
×
  • Dodaj nową pozycję...